Najlepszym momentem tego filmu był utwór kończący film BURN MY SHADOW by UNKLE.
A taki potencjał...
Liczyłam na zdecydowanie więcej...
Film jest jakby wariacją na temat tajemniczej śmierci Edgara Allana Poe. Uwielbiam go i tak wielkie miałam nadzieje na wyjechany w kosmos thriller na miarę Siedem. No cóż... umiesz liczyć licz na siebie :-))
Seryjne morderstwa tylko początkowo imponowały. Im dalej w film tym słabiej, jakby pomysłodawcom pomysłów zbrakło. Nawet rola John Cusack 'a jako Poe raziła. Nie wiem co stało się aktorowi, ale był histeryczny i zupełnie nieprzekonywujący. Miotał się po ekranie w konwulsjach, jakby wpadł do publicznego wucetu.
Jak kolorową i wdzięczną do ekranizacji postacią jest Poe, wie ten kto choć trochę zna jego biografię. Naprawdę nie trzeba było wielce się wysilać, by wykreować interesującą i elektryzującą postać. Niestety skiepszczono wszystko. Poe okazał się alkoholikiem, który wyłącznie pod presją utraty ukochanej może się wspiąć na wyżyny i jeszcze wykrzesać z siebie literackie dzieło. Żałosne. Okazało się, że wymyślony przez scenarzystów wątek miłosny był sensem życia i motorem twórczym Poe. Co w filmie wyszło jak opera mydlana w dziewiętnastowiecznej brukowej scenerii.
Słaby thriller. Zamiast skupić się na postaci psychopatycznego mordercy położono nacisk na love story. Nie tędy droga. Łączenie wątków romantycznych z tryskającą krwią i odciętymi członkami nigdy nie wyjdzie makabrycznie, raczej groteskowo. I taki też trochę jest ten film.
Moja ocena: 5/10
0 komentarze:
Prześlij komentarz
Jeśli nie chcesz obrażać to pisz, co ślina na język przyniesie :-))