Wieść gminna niesie, że sam Tarantino uznał POPOŁUDNIOWE IGRASZKI za swój ulubiony film 2013r. Muszę przyznać, że rozumiem go świetnie i czuję jego zachwyt. To rewelacyjna propozycja dla widza w wieku średnim. Film chwyta te momenty w życiu par, małżeństw, które lubią się w związkach ujawniać, a z którymi wielokrotnie nie wiadomo jak sobie poradzić. Czasami znikną równie szybko, jak się pojawią, a czasami przewracają życie do góry nogami, czyniąc je niemożliwym do zniesienia. O tym właśnie opowiada w swoim piekielnie dobrym debiucie Jill Soloway.
Na przykładzie pary małżonków - Rachel i Jeffa, Soloway ukazuje wariacje na temat ważkiego problemu, który pojawia się w związkach - nuda i rutyna. Ta zamożna para, posiadająca nieograniczone możliwości finansowe, spełniona rodzicielsko nagle gubi porządek w swoim życiu. Paradoksalnie okazuje się, że bogactwo bywa zgubne. Nie trzeba pracować, opiekunki można wynająć całodobowo, przyjaciółki są dostępne od ręki, bo też nie pracują. I tak powoli wkrada się pustka, która przytłacza. Rachel jest nią owładnięta. Ma problemy emocjonalne i się im poddaje. Swe życie postanawia urozmaicić. Jej wybór padł na młodocianą prostytutkę, którą przygarnia. Nie potrafi jednak zrozumieć, że jej potrzeba niesienia pomocy dziewczynie nie jest bezinteresowna. Rachel zaspakaja w ten sposób swój głód przygód i atrakcji. Urozmaica sobie życiem czyimś kosztem. Bawi się drugą osobą, nie zdając sobie sprawy, że przekracza w ten sposób granicę etyki. Ten brak opamiętania staje się zgubny i obu Paniom przyjdzie słoną karę zapłacić.
Soloway w swoim debiucie w sposób przejrzysty i bardzo naturalny pokazuje nam życie do którego większość z nas dąży. Życie w spokoju, finansowej stabilizacji, w którym możliwości są nieograniczone. Takie życie, o ironio!, stwarza więcej pozorów niż pola do wyboru. Nagle bohaterowie stają się niewolnikami własnego statusu społecznego. Ciekawym staje się obserwowanie bohaterów męczących się w swym pięknym, cudownym życiu o którym się marzy, a które okazuje się zwykłym "bólem dupy". W pewnym sensie jest to swoiste otrzeźwienie. Zejście ze stołka, bolesny upadek z konia, spłynięcie w dół z chmury, którą się płynie ku doskonałości. Nie o takiej bowiem się marzy. Nie takich problemów się oczekuje, a ten niebiański spokój staje się walką o utrzymanie status quo z samym sobą. Soloway cudownie uchwyciła moment, w którym mając wszystko bohaterowie stają przed ścianą zwaną samotnością. Niczym blady strach oblewa ich myśl utraty bliskiej osoby, ugrzęźnięcia w życiu, w którym do niczego już nie trzeba dążyć, w którym nie ma celów, które staje się wielką pustką.
Powiem szczerze, że nie dziwią mnie nagrody w Sundance. AFTERNOON DELIGHT to klasyczne kino niezależne poruszające niewygodne tematy. Tematy, które nie znają statusu społecznego, rasy, płci. Są uniwersalne jak ból zębów i dotykają nas wszystkich w ten sam ohydny sposób. To film o związkach i związanych z nimi rozterkach. A przede wszystkim to bardzo fajnie skrojony obraz kobiety - matki, obalający mit świętej, nieskalanej rodzicielki. I mimo swej ciężkiej tematyki, to bardzo lekki i przyjemny seans z wyśmienitymi kreacjami aktorskimi. Uwielbiam tę siksę Temple. Ten mały wamp to wulkan energii, hipnotyzująca, przykuwa uwagę, jak nikt inny. Natomiast z nazwiskiem reżyserki i autorki scenariusza Jill Soloway powinniśmy się oswoić. Czuję, że będzie z niej wielka pociecha.
Moja ocena: 8/10
0 komentarze:
Prześlij komentarz
Jeśli nie chcesz obrażać to pisz, co ślina na język przyniesie :-))