Wampirzy świat w wersji romantycznej musi być pociągający i mroczny z założenia. I taką wersję wzajemnych relacji pomiędzy Adamem i Ewą przyjął Jarmusch. Te imiona z pewnością nie są przypadkowe. Biblijne nawiązanie przypomina nam o samotności. Oto dwójka skazanych na życie na wygnaniu bohaterów zmaga się nie tylko z codziennością, ale walką o przetrwanie. I gdy wszystko przemija, traci znaczenie, wygasa i pył w końcu osiada ich miłość pozostaje wieczna.
Ten specyficzny romans o dwójce wampirów Jarmusch buduje na symbolach. Oprócz biblijnych imion wprowadza bohaterów w lokacje opuszczonego miasta Detroit. Dla wampirów jest to swoisty raj. Detroit stał się konsekwencją kryzysu ekonomicznego. Opustoszałe osiedla, wyczyszczone z tłumów ulice, spokój i cisza, to warunki wprost idealne dla pary szukającej bezpiecznej oazy. Nikt ich nie nagabuje, są wolni od wścibskich oczu sąsiadów i bezpieczni przed niechcianymi gośćmi. Ten niebiański spokój zostanie jednak przerwany. Ewa poddaje się słabości, którą jest wizyta zepsutej siostry i konsekwencje jej pobytu zmuszają parę do opuszczenia swego azylu. Detroit nabiera nowego znaczenia, staje się bowiem rajem utraconym.
Jarmusch jest konsekwentny. W każdym calu utrzymuje atmosferę mroku i nostalgii. Głównie za sprawą Adama. To postać naznaczona romantycznym tragizmem. Utalentowana, wrażliwa natura. Adam to słabsza połowa Ewy, która jest dla niego nie tylko oparciem, ale i ratunkiem przed autodestrukcją. Mrok staje się tłem dla całego filmu. Dzięki niemu czuć przytłaczającą atmosferę, duszną, wręcz osaczającą. Brak światła słonecznego uzmysławia jak wiele piękna tracą bohaterowie i jak bardzo muszą go sobie uzupełniać substytutami. Uciekają w świat sztuki, w świat literatury, w głąb siebie samych. Wydaje się, jakby Jarmusch patrzył wampirzymi oczyma. I nie jest to wizja świata brutalnego. Wręcz przeciwnie. Wampiry Jarmuscha są bardziej zhumanizowane od ludzi. Głównie za sprawą wiedzy i doświadczenia jakie w sobie niosą. Przyznaję, podoba mi się ten martwy mikrokosmos, w który Jarmusch cudownie tchnął życie.
TYLKO KOCHANKOWIE PRZEŻYJĄ jest filmem artystycznym. Głównie za sprawą ścieżki dźwiękowej, która jest tłem i filarem dla fabuły. To również bardzo dobre kreacje Swinton i Hiddleston'a, choć postać przez niego grana może wydawać się monotonna. Z pewnością jest to wyraz braku emocji. Adam to postać mocno introwertyczna. To typ człowieka, który wyrósł i utkwił w epoce romantycznej. Czasy, w których przyszło mu żyć, to czasy wewnętrznego cierpienia, z którym nie może się pogodzić. To istota, której dusza pozostała w innej epoce.
Czekałam na ten film i jednocześnie obawiałam się seansu. Jarmusch nie należy do reżyserów, którzy przyzwyczajają nas do jednego poziomu w swojej twórczości. Raz jest chimeryczny i ciężkostrawny, innym razem lekki i czytelny. Jego najnowszy film to chimera. Jest zarówno przytłaczający, ale wyjątkowo dobrze i lekko się go ogląda. Jeśli ktoś jednak oczekuje wartkiej akcji, do czego filmy o wampirach nas przyzwyczaiły, z pewnością się rozczaruje. To bardzo klimatyczny, spokojny i cudownie nastrojowy obraz.
Moja ocena: 8/10
0 komentarze:
Prześlij komentarz
Jeśli nie chcesz obrażać to pisz, co ślina na język przyniesie :-))