Spike Lee od 2006 roku nie nakręcił nic wartego uwagi, a pomysł z remakiem OLDBOY'a jest jak rzucanie się z motyką na Słońce. To równie chybiony pomysł, co remake CARRIE i wszystkie kolejne rimejki kultowych filmów, które wałęsają się po głowach holyłudzkich producentów. Nie ruszajmy doskonałości. Lepsze jest wrogiem dobrego.
Nie rozumiem idei i powodu dla którego ten film powstał, oprócz idei zbicia łatwej kasy. Jeśli miało to być przybliżenie amerykańskiej widowni kina południowo-koreańskiego, to na miejscu Chan-Wook Parka pozwałabym amerykańskich pomysłodawców do sądu. Amerykańska wersja OLDBOYA odarła bohatera z tego, co było najbardziej wartościowe w wersji oryginalnej. Brakuje tu dramatyzmu, brakuje bólu i cierpienia, nie fizycznego, ale psychicznego. Ran, które się nie zabliźniły, a na miejsce których powstają następne jeszcze bardziej głębokie i rozjątrzone.
Spike Lee pozbawił film narracji. To najbardziej wartościowy klucz, przybliżający nas do cierpienia bohatera. Zabiera esencję filmu zastępując kultowe sentencje z filmu (Laugh and the world laughs with you. Weep and you weep alone) durnymi nic nie znaczącymi sloganami (What can we do to improve your stay). Natomiast gra pomiędzy bohaterami staje się nadętą psychodramą, której nie tylko brak tajemniczości, ale staje się karykaturalna. W oryginale manipulacje i gierki pomiędzy oprawcą i ofiarą były utrzymane do samego końca, a poziom dramatyzmu skutecznie potęgowany. Do napisów końcowych nie było wiadomo, jak bohater poradzi sobie z takim brzemieniem. Koniec filmu pozostawiał nie tylko wiele dwuznaczności, ale jeszcze więcej bólu i cierpienia. Park pozostawia swego bohatera zniszczonego, zmasakrowanego i niemogącego żyć z konsekwencjami tej okrutnej gry. Bohater wersji amerykańskiej jest niczym kaczka, problemy spływają po nim jak woda. Ucieczka jest najlepszym rozwiązaniem, a wymierzenie sobie kary staje się samookaleczeniem. Nic bardziej płytkiego - uśmieszek na twarzy bohatera jest tu wymowny.
Choć w wersji oryginalnej brakowało mi brutalności, Lee na nią właśnie postawił. Problem w tym, że w filmie Parka oszczędność okrucieństwa rekompensuje tragizm bohatera i jego walka o prawdę. Paradoksalnie prawda ma tu dwie maski. Dla Daesu prawdą jest rozwiązanie zagadki, z którą żył 15 lat, dla jego oprawcy prawda to zemsta, która napędza jego serce i pompuje krew w żyłach. W wersji amerykańskiej bohater nie dąży do prawdy. Napędza go konieczność uratowania córki, a zemsta oprawcy staje się tu komiczną patologią. Również relacje w scenie finalnej pomiędzy bohaterem a jego mścicielem zostały spłycone. W oryginale Daesu wyzbywa się złości i chęci zemsty, by ocalić córkę przed prawdą. Upodla się, poniża, wyzbywa hardego ego, które tak go do tej pory motywowało. W koreańskiej wersji ostatecznie wygrywa oprawca. Zdobywa to na co tak liczył, upragnioną zemstę i upadek ofiary. Lee mocno upraszcza, spłyca i umniejsza tragizm zakończenia. Jego bohater zostaje jedynie ukarany za błędy przeszłości. Choć kara jest sroga potrafi znaleźć dla siebie rozwiązanie.
Mogę przyklasnąć Lee za próbę zmodyfikowania scenariusza. Faktycznie nie jest to zupełna kopia oryginału. Reżyser wprowadza zmiany w czasie trwania akcji, modyfikuje wydarzenia i postaci. Wszystko to jednak wypada płytko i karykaturalnie. Brakuje ducha, brakuje klimatu, który Lee żałośnie próbuje wywołać przekoloryzowanymi postaciami.
Mało kto zwraca uwagę na ścieżkę dźwiękową, a ona w filmie Parka wiodła prym. Przemieszanie muzyki klasycznej, której fanem był oprawca i w której takty krwawa zemsta miała miejsce, w amerykańskiej wersji znika. De facto nie ma jej zupełnie, a jeśli się już pojawia jest na tyle słaba, że nie warta większej uwagi.
Żeby kompletnie nie wieszać psów na OLDBOYu Spike'a Lee dodam, że Brolin naprawdę starał się wykrzesać ze swojej postaci wszystko, co tylko mógł. I tak uważam, że do poziomu Min-sik Choi mile całe brakuje. To co ten koleś odstawił w koreańskiej wersji to mistrzostwo świata. Fajnie oglądało się również lepszą z sióstr Olsen, bardzo ją lubię. Niestety ten remake nie powinien był powstać. Choć podchodziłam do niego z otwartą głową, dawałam szansę Lee na rehabilitację została ona całkowicie zaprzepaszczona. Nie udało się tchnąć w OLDBOY'a świeżości, jak i nie udało się go skutecznie podrobić. To chybiony pomysł i z uporem maniaka będę powtarzała, nie kalajmy świętości. Po co ulepszać coś, co jest dobre i sprawnie funkcjonuje.
Moja ocena: 2/10 (wyłącznie za kreację Brolina i próbę stworzenia autorskiego scenariusza)
Jak czytam recenzje tego nowego Oldboya, to aż zaczynam cenić oryginał i upewniam się, że na remake nie mam ochoty :/
OdpowiedzUsuńi powiem Ci, że nie dziwię Ci się, bo nic nie stracisz, a tylko się upewnisz, że nie było warto... dodam tylko, że przed seansem z Lee oglądałam oryginał i remake był naprawdę bolesny
UsuńOjjj. Wielkie ojjj nawet. Mam bardzo złe zdanie o amerykańskim rimejkowaniu azjatyckich horrorów/thrillerów/gore. Z tego jeszcze nigdy nie wyszło nic dobrego. Nawet te twarze tracą na dramatyzmie. Co zrobić, Chan-wook jest genialny i trudno jest doskoczyć do tego poziomu. Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuń