Wczorajszy dzień należał do tych, w których siedząc i nie robiąc zupełnie nic żywcem objadają cię muchy, robactwo klei się do ciebie jak do lepu, a mózg wyparowuje z każdą minutą upału. Gdyby nie ogrodowy szlauch tłuszcz na moim ciele skwierczałby, jak skwarki na patelni. I niestety wczoraj poszły tylko dwa tytuły z planowanych trzech. Ale izy fizy, przeżyjemy to jakoś.
To zacznijmy od dziwacznego projektu jakim jest ...
MOVE ON
Film podobno został zainspirowany przez fanów. Nie mam pojęcia, co szerszego kryje się za tym pojęciem. Jedno co wyziera z ekranu to z pewnością nieprzeciętna ilość product placement. To typowy film drogi.
Główny bohater, tajemniczy agent, ma za zadanie przechwycić tajemniczą walizkę. Kiedy to już uczyni okazuje się, że ciągnie za sobą nieprzyzwoity "ogon", który knuje, jak to mu się dobrać do tyłka.
Akcja przenosi nas przez praktycznie pół Europy Wschodniej. Bohater swoim autem dociera nawet do Macedonii. Piękne obrazy przeplatają się z naprawdę sprawną akcją. Jest to z pewnością naprawdę przyzwoite kino drogi z domieszką kryminału i akcji. A gdy do tego dodamy Mikkelsena, to już jesteśmy pewni, że aktorskiej ściemy nie będzie. Bo i nie było.
Jedna scena zasługuje na większą uwagę. Scena pościgu w Chorwacji. Piękne ujęcia, tempo i napięcie. Wystarczy.
Cały film natomiast jest mocno nierówny. Fabuła jest naprawdę ciekawa, jednak realizacyjne dłużyzny trochę mi przeszkadzały. Może i to zamierzone spowolnienie tempa. Może ? Może, tylko za bardzo. No i zakończenie. Jednych może zaintrygować. Mnie wydało się zbytnio wydumane. Jakby scenarzystom vel fanom zabrakło sensownych rozwiązań.
W każdym bądź razie na np.niedzielne poobiedzie w sam raz. A Mads.... a Mads, jak zwykle boski. Jedynie brak zębów, garb a'la Quasimodo i kolanowa łysina sprawiłyby, że byłby totalnym aseksem.
Moja ocena: 5/10
MIŁOŚĆ.FILM SŁAWOMIRA FABICKIEGO
Ciężki film, jak na popołudnie sobie wybrałam. Filmy o związkach trochę zaczynają mnie przygnębiać. A jeszcze w takim wydaniu... chyba za głupia jestem, by to wszystko przyzwoicie ogarnąć.
Film opowiada historię małżeństwa, która zostaje poddane dość kategorycznej próbie. Czy dadzą sobie radę i uporają się z problemem, na to pytanie odpowie film. Fabicki jednak próbuje odpowiedzieć nam na pytanie, jak silna jest miłość i jak bardzo jesteśmy w stanie pójść w niej na ustępstwa. I o ile fabuła, napięcie, relacje małżonków są silne i z każdą minutą pęcznieją, o tyle rozwiązanie nie do końca jest czytelne. Trochę brakowało mi swoistej kropki nad i.
Najbardziej zaintrygowała mnie jednak postać głównego bohatera granego przez Dorocińskiego. To typ samca, którego terytorium zostało naruszone. Puszy się i sroży i obraża. Jego zachowanie jest zaborcze. Zachowuje się momentami, jakby cała sytuacja go przerosła i opętała. Masa skarg i niesłusznych zażaleń sprawia, że bohater staje się antypatyczny. Metamorfoza jego uczuć jest wprost niewyobrażalna. Może faktycznie w taki oto sposób traumatyczne przeżycia wpływają na psychikę mężczyzn. Wypływa z nich samczość i egoizm. A kobieta ma w tym rolę drugorzędną. I powoli z ofiary staje się przyczyną wszelkich schorzeń. I patrząc już na mocno zagęszczoną atmosferę między tą dwójką, Fabicki aż pcha na usta widza stwierdzenie "i widzisz suko do czego doprowadziłaś".
Film jest naprawdę niezły. Jednak cały czas męczy mnie sprawa wyników genetycznych, końcowej sceny w kościele, no i całej tej sytuacji pomiędzy ojcem a matką bohatera. Te niedopowiedzenia sprawiły, że film nie jest do końca przeze mnie odebrany. Nie tak jakbym chciała. Jakbym nie w pełni zrozumiała poczynania bohatera, a i sama bohaterka jest zbyt iluzoryczna. Czy przez cały ten czas kłamała ? No cóż... tego się nie dowiem. Ale film mogę polecić. To jeden z tych polskich dramatów, zawierających trochę mroku Kieślowskiego i dramatu małżeńskiego z serialu z lat 80-tych PUNKT WIDZENIA z Bogusiem Lindą.
A tak na marginesie to Dorociński, jak zwykle świetny.
Moja ocena: 6/10
0 komentarze:
Prześlij komentarz
Jeśli nie chcesz obrażać to pisz, co ślina na język przyniesie :-))