Niestety okres urlopowy musiał się zakończyć. Słodkie chwile lenistwa, opierdalania się, przerzucania z konta w kont, nieuzasadnionego pocenia i zlasowania mózgu kompletnie się skończyły. To najlepsze lato jakie pamiętam od lat. Piękne, gorące, słoneczne... i bez napieprzającego, wiecznego wietrzyska znad morza. Tiaaa.... ale filmowo. Filmowo zapodałam sobie trzy filmy, kompletnie od czapy. Bez żadnych podtekstów tudzież podobieństw. Trzy filmy jako zakończenie z przyjemnymi wakacjami. I naprawdę dobre rozdanie się trafiło.
STAR TREK: INTO DARKNESS
Miałam iść na ten film do kina. Jednak porządny zawód na części pierwszej mocno mnie do tego zniechęcił. I teraz widzę, że był to błąd. Trza było się odbrazić na Abramsa.
Wyrosłam na serii z William Shatner 'em i nie podobali mi się odtwórcy głównych ról z wersji z 2009r. i nadal nie podobają. Jednak czas leczy rany i jakoś ich mordy już mi się opatrzyły.
Ale krótko ... załoga Enterprise walczy z bezwzględnym terrorystą oraz próbuje powstrzymać zapędy autorytarne jednego ze swoich wojskowych przywódców.
Oglądając nową wersję przygód załogi Enterprise nie opuszczało mnie przeczucie, jakby Abrams zrobił krok milowy do przodu w stosunku do poprzedniej produkcji. Nagle bohaterowie zaczęli być sympatyczni, nagle mają poczucie humoru, nagle wydają się jacyś bardziej przyziemni. Samo przeniesienie części akcji na Ziemię z pewnością w tym przeświadczeniu pomogło. Choć są to mocno subiektywne odczucia.
Efekty specjalne były świetne. Może bez jakiś specjalnych fajerwerków, ale przyczepić się też nie ma do czego. Nowa wizja Londynu z pewnością robi wrażenie. Poza tym fabuła... na pewno jest bardziej sensowna, niż w ELIZJUM. Mało tego cały film jest o wiele bardziej porywający, niż nowe dzieło Blomkampa. Przez cały film przygód bohaterów chciałam więcej i żal się zrobił przy napisach końcowych.
No i
Benedict Cumberbatch. Do dzisiaj nie mogę pojąć fascynacji serialem z jego udziałem, ale generalnie cały ten szał serialowy mocno mnie grzeje. Zastanawiam się, czy jego wybór do roli Khan'a był rzeczywiście najlepszy ? Wprawdzie zagrał bardzo dobrze - boski tembr głosu. If his look could kill, it probably will, ale... nie była to jakaś nadzwyczajnie porażająca rola filmowego villain'a. Brakowało mi rozszerzenia wątku z jego udziałem. Trochę jakby nie miał zbyt wielu możliwości na rozwinięcie skrzydeł. I takim oto sposobem dochodzę do wniosku, że każdy inny dobry aktor, do tak skonstruowanej roli Khan'a też by się nadawał.
Ale... film generalnie jest bardzo dobry. Fajnie się na niego patrzy i on sam fajnie widza wchłania. Fajne efekty, sensowna fabuła, zabawne dialogi i dobrze nakreślone postaci. Nic tylko życzyć dobrej zabawy.
Moja ocena: 8/10
I DECLARE WAR
To ciekawa filmowa parafraza stosunków międzyludzkich osadzona w świecie dziecięcym. Trochę jak przeniesienie MAKBETA do okresu II wojny światowej, czy ROMEO I JULII do miejskich slamsów.
Film w sposób dokładny odzwierciedla zachowania ludzkie w sytuacji zabawy, gry dziecięcej w wojnę. I myślę, że samo porównywanie zachowań młodych bohaterów do relacji w wojsku to zbyt płaskie założenie. Wydźwięk zachowań, kontekst wypowiedzi jest tu o wiele szerszy.
A autorzy traktują swoich małych bohaterów dość bezwzględnie. To grupa dzieci w wieku podstawówkowym, która postanowiła dla zabicia czasu stworzyć bazy wojskowe w lesie, nakreślić zasady gry i rozegrać między sobą wojnę. Jednak sam jej przebieg nie jest w filmie istotny. To geneza rodzącego się w człowieku zła.
Zło ma jednak wielowymiarowy obraz. Może przybrać formę tortur fizycznych, czy psychicznych. Może być uknutą, bezlitosną intrygą. Może być wykalkulowanym, chłodnym przekonaniem o swojej wielkości. Czy chorobliwą projekcją swojej nieomylności. Może też wypływać z całej masy kompleksów.
Uniwersalność przekazu jest ogromna. Każdą z postaci dziecięcych świetnie odnajdziemy w dorosłym świecie. Może być to twoja koleżanka, szef w pracy, czy przywódca państwa. Obojętnie jak na to spojrzymy karty odsłaniają się same.
I ta właśnie uniwersalność przekazu i ponadczasowość zachowań bohaterów do mnie przemawia. Nie ma tu ściemy, przekoloryzowania, czy mydlenia oczu.
Jest to też pewnego rodzaju spektrum relacji międzyludzkich. Przyjaźni. Zależności przełożony - zwierzchnik. Czy kobieta - mężczyzna. I naprawdę bardzo zabawnie w pewnym momencie patrzy się, jak małolata kręci bata na chłopaczków. Strategia, intryga ? - samo życie !
Polecam ten film. Może nie trafi do każdego. Mimo wszystko jest to mocny obraz. Jak rodzi się tyrania, jak wychodzą na wierzch zadry z przeszłości i jaki mają skutek, jakiej próbie poddawana jest przyjaźń i na ile mocna faktycznie jest. Jakby autorzy chcieli nam udowodnić tezę, że prawdziwych przyjaciół poznaje się w biedzie.
Moja ocena: 8/10
A SINGLE SHOT
Tak to dość specyficzny film. Z jednej strony wiedziałam, że rewelacji nie mogę się spodziewać. Za kamerą bowiem stanął facet, którego ostatni film (Janie Jones (2010) ) mocno mnie zirytował. Z drugiej rewelacyjna obsada. Nie ukrywam, że głównie ona zachęciła mnie do podejścia do tego filmu. I dzięki niej film jako tako trzymał poziom.
Po pierwsze to standardowa historia - zabijam człowieka, ukrywam ciało, znajduję jego kasę, ścigają mnie za to przestępcy. Po drugie bohater - samotnik, w trakcie życiowych rozdroży. Typ faceta, któremu honor zabrał zdrowy rozsądek. Te dwie klisze są dość mocno rażące i kładą cały film na starcie. To co mnie jeszcze przekonało, to przeniesienie akcji do rednekowego zadupia. W którym psy dupami szczekają i wrony zawracają. Każdy chleje na umór, ma problemy z kasą, a i w życiu prywatnym nie najlepiej idzie. Klimat bardzo przypominał mi ten z rewelacyjnego Do szpiku kosci (2010) .
Nie przyciągała jednak przewidywalność fabuły. Film z założenia miał być thrillerem, ale jakoś za mało thrill było w obrazie. Akcja prowadzona trochę z przypadku. U bohaterów też przerażenia z rozwoju sytuacji zbytnio widać nie było. A i sama intryga szantażowania bohatera jest grubymi nićmi szyta. Mówiąc po ludzku - oglądałam ten film absolutnie bez przekonania. I oprócz wspaniałych lokacji, świetnego aktorstwa Sam Rockwell 'a i William H. Macy byłoby słabo.
Myślę, że ten tytuł nie wyryje mi specjalnych dziur w mózgu. Jest niezły, ale równie niezłe były zeszłoroczne buty, które się znosiły. I tak sobie myślę, że pewnie zapomnę o A SINGLE SHOT prędzej niż myślałam :-)
Moja ocena: 6/10
Z opisanych przez Ciebie filmów widziałam wprawdzie tylko Star Treka,ale bardzo mi sie spodobał,choć faktycznie postać Khana mogli nieco rozwinąć rezygnując z nieco ckliwych rozterek i rozpaczy Kirka.
OdpowiedzUsuńZainteresowałaś mnie opisem I Declare War,wprawdzie unikam kina wojennego jak mogę,ale cos mi sie wydaje,że to nie jest typowa produkcja w stylu Szeregowiec Ryan.
Pozdrawiam
I DECLARE WAR - to zdecydowanie nie jest kino wojenne. To raczej psychologiczna rozgrywka i przeciąganie liny - silniejszy vs.słabszy.
Usuń