.... czyli świetny przykład, jak skiepścić rewelacyjnie wypracowane, początkowe 30 minut filmu.
A zapowiadało się tak dobrze. Lata 80-te, absurdy ówczesnej rzeczywistości. Przekoloryzowana męska miłość do futbolu i masa humorystycznych dialogów i sytuacji. Coś w tym holender jest. Lata 80-te kojarzą się nam teraz raczej prześmiewczo, za sprawą kina Bareji, a gdy fabuła wkracza w czasy transformacji robi się beznadziejnie, szaro, mdło i nudno. I sam obraz jest właśnie tak podzielony. Zabawny okres komuny i ostry zjazd w dół od czasów transformacji.
Motorem napędowym fabuły jest narrator, Kazimierz. Syn fana futbolu polskiego, obrońcy honoru Deyny, który za sprawą narodzin syna w dniu wygranej Polska - Portugalia, nadaje mu imię po swym ulubionym piłkarzu. Oczywiście w zamyśle czytajmy, że tato miał takiego fisia na punkcie gały, że synek skazany był na futbolowy sukces. Problem w tym, że był on nieco zbyt wątły, emocjonalny, wręcz o poetyckim, delikatnym usposobieniu. Akcja zamyka się, gdy nasz narrator jest już małżonkiem i ojcem, a cała historia opowiadana jest wyłącznie z jego punktu widzenia.
Tak jak już wspomniałam film ma rewelacyjny start. Uśmiałam się nieziemsko, głównie za sprawą odniesień do absurdów komuny. Sceny porodu, problemy motoryzacyjne ojca, czy treningi piłki nożnej. Fajnie zarysowano konflikt na tle politycznym pomiędzy teściem, a ojcem bohatera. W tej roli genialny Trela. Niestety im bardziej Kazik stawał się dojrzalszy tym bardziej jego rumieńce na jego twarzy blakły. Reżyserka bazuje na ukazaniu procesu dorastania bohatera. Jednak ta baza jest pełna stereotypów. I tak, jeśli intelektualista to problem z dziewczynami. Jeśli pierwszy seks, to z pierwszą chętną i choroba weneryczna. A jak już miłość wielka, to wpadka i konflikt z teściami intelektualistami, bo chłopaczyna ze wsi i do tego bez magistra. No kiepsko, kiepściuchno. A scena z wyznaniem o przypadkowej ciąży, aż się unosiła w powietrzu od chwili, gdy na ekranie pojawiła się przyszła małżonka bohatera. Mocno przewidywalny scenariusz, a przyczyną są właśnie owe stereotypy. I to one zjadły cały film.
Cóż... pewnie za tydzień zapomnę o tym filmie. Jak nie wcześniej. A szkoda. Potencjał wydawał się być wielki, a duet Muskała - Bluszcz zmiatał wszystkich z drogi. Tak na marginesie, widok Bluszcza szalejącego po ekranie, niczym furiat w opałach, moje kąciki ust dotykały uszu. Niesamowicie rozweselający aktor. W tej roli, wręcz idealny. Niestety to wciąż za mało, by ostatecznie uznać ten film za udany.
Moja ocena: 5/10
0 komentarze:
Prześlij komentarz
Jeśli nie chcesz obrażać to pisz, co ślina na język przyniesie :-))