Nie do końca jestem wielbicielką twórczości Pana John Lee Hancock'a. I głównie dlatego miałam wiele obaw co do seansu z RATUJĄC PANA BANKSA. Moje uprzedzenia okazały się absolutnie pozbawione pokrycia. Film jest bowiem uroczą historią o przełamywaniu własnych, wewnętrznych barier i umiejętności odnalezienia w innych tego, co sami dawno utracili.
Film bazuje na relacjach pomiędzy Walt'em Disney'em a autorką poczytnych książek dla dzieci P.L.Travers. Fabuła skupia się na etapach powstawania filmu na podstawie książki P.L.Travers "Mary Poppins". Hancock pokazuje nam proces narodzin w wielkich bólach scenariusza, scenografii, czy piosenek do filmu. Ten niebywale ciężki, pracochłonny i emocjonalnie wykańczający projekt byłby niemożliwy, gdyby nie oko i piecza P.L.Travers. I to ona staje się filarem tego filmu. Jej wyjątkowo trudny charakter. Jej permanentne niezadowolenie. Jej negacja i kwestionowanie każdego pomysłu twórców z wytwórni Disney'a. Powiedzmy sobie szczerze, w tym filmie autorka "Mary Poppins" to mocno sfrustrowana starsza dama, której towarzyszące latami osamotnienie i trauma przeżyć z dzieciństwa wyrządziły krzywdę przeogromną. I mając tak antypatyczną postać Hanckock przełamuje ją wiecznie optymistycznym, tryskającym energią i dobrocią Walt'em. Chcąc ziścić swe marzenie o ekranizacji "Mary Poppins" poprzez drogę ciernistą, masę prób i wyrzeczeń, musi znaleźć drogę do skamieniałego serca autorki. Można powiedzieć, że rysuje nam się, jako postać nadprzyrodzona. Trudno mi bowiem ogarnąć swym małym rozumkiem, jak wielką, nadludzką wręcz cierpliwość trzeba posiadać, by okiełznać potwora, jaką była P.L.Travers. Powiedzmy sobie jednak szczerze, trudno osądzać postać filmową i choć faktycznie autorka nigdy nie była zadowolona z ekranizacji swojej książki, a prace nad scenariuszem trwały, aż 5 lat, nadal ciężko mi uwierzyć, że można być tak zgryźliwą, oschłą i ... martwą. Pod tym kątem postaci są mocno przekoloryzowane. I dotyczy się to zarówno P.L.Travers, jak i Walt'a Disney'a.
Film ogląda się bardzo dobrze. Głównie za sprawą prowadzonej chronologicznie akcji, przeplatanej wspomnieniami z dzieciństwa P.L.Travers. To one mają za zadanie uzmysłowić nam, skąd się wzięła tak skomplikowana konstrukcja psychiczna dojrzałej autorki. Skąd jej hardość, nieustępliwość i nieuprzejmość. Dzięki rekonstrukcji dzieciństwa autorki powoli poznajemy ją jako dziecko i świat jej fantazji. Jaki wpływ miał na jej wybujałą wyobraźnię ojciec i kim właściwie był Pan Banks. I mimo takiego serca i ciepła, jakie możemy poczuć w książkach P.L.Travers, trudno się doszukać w niej samej. Mało tego, jeszcze trudniej ją polubić, choć jej wewnętrzne zagubienie zdecydowanie zmiękcza jej chitynowy pancerzyk.
Drugim atutem jest para aktorska. Rewelacyjnie zagrała Emma Thompson autorkę "Mary Poppins", hardą, złośliwą, nieugiętą z przebłyskami dobroci. Ciekawą postać zaprezentował również Tom Hanks , jako Walt Disney, choć szczerze powiem o wiele przyjemniej oglądało się tę dwójkę razem, niż osobno. Wspaniale się uzupełniali. Zaskoczona jestem również umiejętnościami wokalnymi Jason Schwartzman 'a.
SAVING MR.BANKS to obraz dopracowany w każdym calu. Można powiedzieć, że to rzut kotletem na stół Oscarowy z dopiskiem "bierzcie i jedźcie wszyscy". Nie sposób się bowiem tym filmem nie wzruszyć, a z taką obsadą, zdjęciami i oprawą muzyczną od Thomas'a Newman sukces gwarantowany. Scenariusz trzyma film w ryzach, nie rozpływa się i nie rozłazi. A dialogi momentami są wyśmienite i mega zabawne, głównie za sprawą kąśliwych uwag P.L.Travers i jej wyszukanych złośliwości wypowiadanych piękną, soczystą angielszczyzną. No cóż dodać więcej, tylko cieszyć oko.
Moja ocena: 8/10
To prawda że Hancock po swoim Alamo z 2004 roku, musiał długo pracować na odzyskanie zaufania producentów. Jego następny "Big Mike", był świetny.(napisał też do niego scenariusz). Teraz czytając o Banksie, nabieram pewności, że reżyser już na luzie, bez spinki, opowiada historię, która może namieszać na festiwalach.
OdpowiedzUsuńSzczerze... nawet BIG MIKE mnie nie ruszył :-) A co do Banksa to masz rację, jak nie będzie nominacji do Oskara to się zdziwię :-) Chyba, że stwierdzą, że Hanks ma za dużo statuetek i pozostaną przy KAPITANIE PHILIPSIE :-)
Usuń