Abdellatif Kechiche po rewelacyjnej CZARNEJ WENUS kontynuuje swoją podróż w świat kobiet. Może ŻYCIE ADELI nie jest tak brutalne, jak jego poprzedni film, na co mają wpływ i czasy i obyczaje, jednak jest równie emocjonujący i wyrazisty.
ŻYCIE ADELI to adaptacja komiksu Julie Maroh, pod tytułem, którym sygnuje się ten film w krajach anglojęzycznych, "Le Bleu est une couleur chaude".
Kechiche podzielił film na dwa etapy. W pierwszym poznajemy młodą Adele, licealistkę. Dziewczynę zakochaną w literaturze. Zafascynowaną czystą i nieskazitelną miłością z książek romantycznych. Mimo młodego wieku to osoba o konkretnych życiowych planach, choć emocjonalnie pogmatwana. Jej seksualność jest mocno pobudzona, a jednocześnie stoi na rozdrożu własnych wyborów. W pierwszym rozdziale Kechiche rysuje nam postać Adele poznającą swoją seksualność. Pokazuje otoczenie jej rówieśników, rodziny. Na tym etapie buduje wielką miłość, fascynację Emmą. Emma jest dla Adeli pierwszym, wielkim uczuciem. To jej się poświęca. Jej w pełni oddaje. Z nią widzi przyszłość swoją i z nią dzielić chce swoje plany. Kechiche podzielił film, tak jak można podzielić związki partnerskie. Pierwsza część to etap fascynacji, testowania limitów i wzajemnego poznawania. Druga część to stabilizacja, rutyna, a gdy ta jest nie do przezwyciężenia, następuje naturalna śmierć każdego głębszego uczucia. Drugi rozdział to gorzka piguła. Zmęczenie codziennością, rutynowe obowiązki, brak wspólnych zainteresowań powoli zaczynają być w związku Emmy z Adelą nie tylko dostrzegalne, ale i rażące. Pustka, która się wkrada staje się nie do wytrzymania. Życie nie lubi próżni. Zazwyczaj koniec zwiastuje początek czegoś innego, nowego. Jednak cenę przyjdzie Adeli zapłacić naprawdę wysoką.
Kechiche bardzo realistycznie snuje związek dziewczyn. Nie tylko pod kątem seksualnym. To przede wszystkim świetne studium związków i to niezależnie od orientacji seksualnej. Na tym polu reżyser wykonał ogromną pracę. Uniwersalność przekazu jest bowiem ogromna. Każdy z nas odnajdzie w związku dziewczyn pewną cząstkę z własnych relacji z partnerem/ką. Kechiche nie stosuje stereotypów kobiecych. Bohaterki nie biegają w histerii, jakby były na permanentnym PMSie. To wyjątkowo wrażliwe kobiety, które głęboko, choć radykalnie różnie, przeżywają swoje emocje. Emma jest dojrzalsza, spokojniejsza, opanowana, gdy Adela jest pełna temperamentu i mocno ekspresyjna.
Mimo trzech godzin seansu film ogląda się nad wyraz dobrze. Nie twierdzę, że nie sposób było mi wysiedzieć ciurkiem na kanapie. Przyznaję, przysłowiowa przerwa na papierosa była konieczna. Film jednak nie nużył, głównie za sprawą świetnie prowadzonej kamery, którą momentami można porównać do podglądactwa przez dziurkę od klucza. Kamera jest dosłownie wszędzie, jest bardzo szczegółowa i bezwstydna. Nie ma oporów. Jednak te obserwacje nie odrzucają. Piękne zdjęcia rekompensują tę wszędobylskość.
Zastanawiałam się jaki sens przyświecał Kechciche w tworzeniu tak długiego filmu ? Myślę jednak, że skrócenie obrazu zaszkodziło by ukazywaniu powolnego procesu śmierci miłości. Kiedy to jedna osoba odchodzi od drugiej, gdy początkowo były one tak blisko siebie, wręcz nierozłączne. Gdyby nie ta drobiazgowość moglibyśmy obwiniać bohaterki za taki stan rzeczy, a po takiej wiwisekcji jedynym czynnikiem winnym jest czas. Czas, w którym ludzie się mijają, który kształtuje każdego inaczej, poddaje innym doświadczeniom, czy wielu ciężkim próbom. Bardzo wymowna jest ostatnia scena, w której ów czas jest czynnikiem nadrzędnym. Brakowało dosłownie kilku sekund, może Adela zdążyłaby wsiąść do przysłowiowego pociągu, który odjechał jej przed nosem. Może w końcu udałoby się jej zbudować związek na nowo. Może znalazłaby szczęście w miłości. Bo Adela potrafi kochać, oj potrafi bardzo i mocno... za mocno.
Obawiałam się tego filmu, jednak ostatecznie wyszłam z niego bez obrażeń. Może faktycznie pewna drobiazgowość jest zbędna i może wydawać się niektórym bez sensu. Choć widzę w tym uzasadnienie, faktycznie można by pewne sceny bez szwanku dla fabuły usunąć. Może razić postać Adeli, której zachowanie czasami budzi kontrowersje. Jest kłamliwa, niezdecydowana, histeryczna, gdy do głosu dochodzą skrajne emocje i podatna na opinię innych. Jednak zarówno dla Adèle Exarchopoulos, jak i Léa Seydoux należy się szacunek za odwagę w scenach erotycznych. Obie Panie były bardzo przekonywujące w swoich rolach. Świetnie przekazane emocje - radość, fascynacja, ból rozstania.
Myślę, że hałas wokół tego filmu był z lekka przesadny. To dobre kino, jednak o wiele więcej emocji wywołała we mnie CZARNA WENUS, niż ŻYCIE ADELI. Trochę smuci, że poprzedni film Kechiche'a przeszedł echem, ale może właśnie Adela zachęci widzów do poświęcenia odrobiny uwagi jego wcześniejszym filmom. Ja absolutnie polecam.
Moja ocena: 7/10
0 komentarze:
Prześlij komentarz
Jeśli nie chcesz obrażać to pisz, co ślina na język przyniesie :-))