David Michod mocno podłechtał moją ciekawość. Zarówno jego ANIMAL KINGDOM, jak THE ROVER zmotywowały mnie, by szerzej przyjrzeć się jego twórczości, co pewnie wkrótce nastąpi.
THE ROVER to niezwykłe połączenie post-apo z westernem i filmem drogi. Gdzieś pomiędzy poszczególnymi kadrami możemy dostrzec inspirację serią MAD MAX, THE PROPOSITION oraz filmowymi adaptacjami prozy Cormaca McCarthy'ego - zwłaszcza THE ROAD, jak i NO COUNTRY FOR OLD MEN. Zarówno film Michoda, jak i wyżej wspomniane charakteryzuje mizantropia i całkowite zatracenie człowieczeństwa.
Michod niewiele mówi o swoim bohaterze Ericu. Poznajemy go na australijskim odludziu, kiedy to miejscowi złodzieje kradną mu tytułowy samochód. Zdeterminowany Eric postanawia za wszelką cenę, nie bacząc na konsekwencje i środki, odzyskać auto. Do samego końca Michod trzyma nas w niepewności i niewiedzy. Dlaczego Ericowi tak bardzo zależy na aucie ? Co jest w nim tak niezwykłego, że poświęca ludzkie życie, by go zdobyć ? Odpowiedź na te pytania będzie niezwykle zaskakująca, a jednocześnie przeleje czarę goryczy, którą jest po brzegi wypełniony ten film.
Michod nie bawi się w półśrodki, alegorie i zbędną symbolikę. Przedstawieni przez niego bohaterowie są jednostkami wybitnie negatywnymi. Nie polubimy ich, tak jak nie polubimy świata, którym się otaczają. Wokół zgliszcza i trupy, a człowiek nie ma kompletnie żadnej wartości. Codzienność przytłacza i wypełniona jest niepewnością i strachem. A brak wiary w człowieka i niechęć do zawierania relacji przez Erica dodatkowo wzmacnia uczucie rozgoryczenia.
Ten wybitnie pesymistyczny obraz ma równie przerażającą wymowę, co pustka w oczach bohatera. Humanizm utopiony w rynsztoku, a brutalność sposobem na samoobronę. Jak mierzyć zatem wartość człowieka, jeśli jest jej pozbawiony ? Gdzie znaleźć ukojenie, jeśli świat wokół jest jak limbo, a kolejny dzień zbliża na do ostatniego kręgu piekła ? Film Michoda jest wyzuty z nadziei. Zarówno bohater jest strzępem człowieka, jak świat wokół niego jest dziki i nieprzyjazny. A gdy człowiek nie ma już nic do stracenia staje się nieprzewidywalny i niezwykle niebezpieczny.
Uwielbiam filmy, które odzierają ludzkość z resztek humanizmu. Bezbłędnie puentują to co w nas tkwi, a co latami indoktrynacji zostało w nas ukryte, niczym kłęby brudu pod dywan. Ten brak iluzji i zaciemnienia obrazu wydaje się być nie tylko beznadziejnie przygnębiający, ale paradoksalnie pokrzepiający. Nie ma złudzeń. Wbudowany w nas egoizm jest jak zainstalowany program, który czeka na przycisk "enter", a świat wg. Michoda się w nim pławi.
THE ROVER jest filmem dopracowanym w każdym calu. Choć sącząca się opowieść może nużyć, a długie sekwencje scen wymagają odrobiny cierpliwości. Urzekły mnie zdjęcia, jak i piekielnie dobra ścieżka dźwiękowa. Niezwykle różnorodna. Od elektronicznych beatów poprzez instrumentalne utwory do surowych, rytmicznych uderzeń mocno inspirowanych japońskim teatrem No. Dodatkowej głębi i surowości nadaje THE ROVER wybitna kreacja Guy'a Pearce. Postać Erica wymagała niezwykłej umiejętności gry ciałem. Jego dialogi okrojone zostały do niezbędnego minimum. Pearce pokazuje, jak wiele emocji można przekazać nie mówiąc kompletnie nic. Również Pattinson mnie pozytywnie zaskoczył, ale nie jest to jego pierwsza rola, którą zrywa pępowinę łączącą go z "tłajlatowym" potworkiem. Te wszystkie składowe budują jeden wniosek... THE ROVER staje się pozycją obowiązkową nadchodzącej jesieni.
Moja ocena: 8/10 [ale to mocne 8,5]
Namówiłaś mnie i wczoraj obejrzałam, jednak mam inne odczucia do Twoich. Zgadzam się oczywiście, że kreacje aktorskie są świetne, muzyka mnie urzekła, a zdjęcia to istna bajka - jeśli mogę to tak nazwać, biorąc pod uwagę kontekst filmu. Jednak fabuła i przede wszystkim zakończenie były tragiczne - w znaczeniu złe. Kompletnie mnie nie porwało, a zakończenie mnie dobiło, choć oczywiście można je odpowiednio zinterpretować. Jednak wydaje mi się, że film na siłę próbuje być niszowy, a wyszedł dla mnie trochę kiczowato:/
OdpowiedzUsuńTo tylko udowadnia jak różne spojrzenie na rzeczywistość mają ludzie... i dobrze. Dla mnie to kiczowate zakończenie było najmocniejszym i najdosadniejszym punktem tego filmu :-)
OdpowiedzUsuń