Richard Linklater stworzył niezwykle bezpretensjonalny film. Przez 12 lat budował świat na ekranie, a my poprzez szkiełko jego kamery możemy przyglądać się dorastającym i starzejącym się bohaterom. Linklater stworzył obraz rodziny rozbitej. Poznajemy 6-letniego Masona i jego starszą siostrę, których samotnie wychowuje matka. I przez te kolejne 12 lat przechodzimy wraz z bohaterami kolejne etapy ich życia. Rozłąki, rozwody, pojednania, dojrzewanie, pierwsze miłości i wkraczanie w dorosłość. To niezwykły projekt. Nietypowy, oryginalny i jak najbardziej zasługujący na naszą atencję.
Wydawało mi się, że trudno będzie znieść prawie trzy godziny opowieści Linklater'a. Nie jestem fanką jego trylogii "BEFORE...", choć wydaje się jakby BOYHOOD w pigułce zawarł wszystko to, co duet Delpy - Hawke przeżyli na filmowym ekranie. Linklater ponownie w cudownie lekki sposób zobrazował życie. Naturalizm płynący z dialogów, relacje, które odzwierciedlają nasze codzienne zmagania i aktorzy, odtwarzający swoje kwestie w taki sposób, jakby scenariusz opisywał wyłącznie ich stany emocjonalne, a dialogi podlegały permanentnej improwizacji.
BOYHOOD to przede wszystkim niezwykle uniwersalny film. Z jednej strony opowiada o troskach dorastania w rozbitej rodzinie. Ciężko pracująca matka, jej kolejne nieudane związki i wciąż nieobecny były mąż, który paradoksalnie jest jedyną stałą częścią jej życia. Z drugiej zaś strony, BOYHOOD odzwierciedla, w mikroskopijnej skali, nieubłagany upływ czasu. Dzięki temu 12-sto letniemu projektowi widzimy, jak bardzo fizycznie jesteśmy podatni na zmiany, a jak bardzo bezradni mimo doświadczenia, jakie czas ze sobą niesie. Kolejne porażki, życiowe dylematy i dramaty rodzinne pozostawiają nas w tej samej rozsypce mimo dojrzałości, nabytej mądrości, czy życiowej zaradności. Czas wyznacza kolejne etapy życia. Przedszkole, szkoła, liceum, pierwsza praca, wyjazd na uczelnię... cykl, który zatacza coraz szersze koło. U młodych dostrzegamy pragnienie i głód życia, u starszych strach przed jego zakończeniem.
BOYHOOD wprowadza w głęboką nostalgię ... nad życiem, nad kolejnością zdarzeń, nad tym gdzie jesteśmy, jak daleko zaszliśmy i co jeszcze przed nami. Czas traktuje nas nieubłaganie... błogość i beztroska lat dziecięcych, a potem żal i smutek, że tak szybko minęło, że w pełni nie mogliśmy się tymi chwilami nacieszyć. Wobec czasu wszyscy jesteśmy równi, tak samo współodczuwamy i tak samo jesteśmy oceniani.
Polecam... niezwykła podróż, zarówno w świat bohaterów, emocjonalny, jak i w nasze czasy minione. Mnie w każdym bądź razie obraz Linklatera wprowadził w stan dość rzewny. Jednak chwile z nim spędzone były niezwykłe.
Cudny film, rewelacyjne kreacje aktorskie i dialogi, przepiękne ujęcia, no i soundtrack... palce lizać!
Moja ocena: 9/10
Zwróciłam na niego uwagę, jak tylko dojrzałam zapowiedź premiery na filmwebie. Nie byłam pewna, czego dokładnie się po nim spodziewać, ale Twoja recenzja tylko rozbudziła moją ciekawość. Jeżeli film, który trwa prawie trzy godziny nie nudzi i nie odrzuca, to znaczy, że warto dać mu szansę :)
OdpowiedzUsuńWarto, zdecydowanie ;-)
Usuń