Dawno nie czułam się tak sfrustrowana przystępując do opisu filmu. Naprawdę nie wiem co mam napisać, by oddać moją dezaprobatę wobec twórczości Rowana Joffe, ale z pewnością obrazem ZANIM ZASNĘ przypieczętuje swoją obecność na mojej czarnej liście reżyserów. Ten film jest słaby, żeby nie powiedzieć, że zły. Zmarnowanie potencjału i talentu aktorów powinno być karalne. Nie wiem co gorsze, oglądanie filmów Uwe Bolla, czy Rowana Joffe. W przypadku Bolla współczynnik zażenowania wynosi zero, u Joffe jest on proporcjonalny do długości trwania filmu.
Filmów traktujących o bohaterach z problemami pamięci krótkotrwałej było już wiele. Z pewnością do najbardziej znanych należy Nolana MEMENTO. Jednak porównywanie filmu Joffe do wspomnianego MEMENTO byłoby wylaniem kubła pomyj i ekskrementów na głowę Nolana. Wstyd i zażenowanie, nuda i monotonia, brak logiki i dziurawy scenariusz sprawiają, że tego filmu, mimo swoich 77 minut, nie da się oglądać. Nie rozumiem, jak bohaterka, która nie pamięta ostatnich 20 lat swojego życia, a każde nowe doświadczenie znika z jej głowy po 24 godzinach, nagle przechodzi gwałtowną przemianę i przypomina sobie sceny z przeszłości, które przez ostatnie kilka lat były dla niej jedną, wielką niewiadomą. Intryga? Intryga jest fatalna. Jeśli mamy dwóch dominujących bohaterów w filmie, z których jedna jest ofiarą, trzeba by być ślepcem, by nie odkodować szyfru Joffe. A wszystko to jest winą charakterystyki postaci, ich zbalansowania w całej tej historii. Punkt ciężkości Joffe przeniósł na dwie postaci, a jedynie bohaterka ma przypisaną rolę iście dramatyczną. Pozostali bohaterowie filmu są wyłącznie dodatkiem, kwiatkiem w butonierce. Nie byłoby w tym nic zdrożnego, gdyby nie obsada. Jeśli przydzielane są kiepsko skonstruowane role drugoplanowe aktorom pierwszoligowym, to aż ciśnie się na usta "what the fuck?". Szkoda mi było Firtha, który zagrał marnie. Jeszcze bardziej szkoda mi było Marka Stronga, który był niczym wyprysk na twarz nastolatka, zupełnie niepotrzebny, ale konieczny z punktu widzenia fabuły. No i oczywiście wisienką na torcie była postać zagrana przez świetną aktorkę brytyjską Anne-Marie Duff, której wklejono w łapy coś, z czym mógłby sobie świetnie poradzić statysta, czy aktor amator. Konstrukcja postaci drugoplanowych zmarnowała potencjał tkwiący w tych mega utalentowanych aktorach. Jedynie Kidman wypada na tym tle bardzo dobrze. Jakże by miało być inaczej, jeśli tylko jej postać miała nadany rys i dramaturgię.
Cóż, ile by na temat tego filmu nie powiedzieć z pewnością winny jest scenariusz i w pewnej mierze reżyseria. Joffe w żaden sposób nie zachęcił mnie i nie sprawił nic, by ta mroczna historia zaintrygowała, choć w minimalnym stopniu. Joffe kompletnie beznamiętnie, bez duszy i charyzmy oddał tragedię bohaterki, a konstrukcja scenariusza była dodatkowym gwoździem do tej filmowej trumny. Autentycznie szkoda jest mi tylko tak doborowej obsady.
Moja ocena: 3/10
Nie tak dawno temu miałem wątpliwą przyjemność recenzować film Rowna Joffe i z tego co pamiętam nota była podobna i zarzuty były podobne. Kuriozum goni kuriozum, bełkot goni bełkot, film nie potrafi zaangażować i chyba koronny zarzut wobec filmu typu thriller - brakuje tego jakże wymaganego czynnika, który stanowi kamień węgielny gatunku, czyli utrzymywanie w ciągłym napięciu, dozowanie napięcia; coś, co powoduje, że człowieka wciska w fotel i pocą mu się dłonie. Film beznamiętny, suchy, zły. A więc współodczuwam Twoje męki związane z projekcją. Dzisiaj kolejne podejście do "Drabiny Jakubowa", mam nadzieję, że udane. Pozdrawiam i dzięki za wszystkie recenzje...
OdpowiedzUsuńHa ha, trzymam więc kciuki za seans z Jakubem, napisz tylko rekę, bo wiesz, że lubię je czytać :) Pozdr.a
Usuń