By tradycji stało się zadość raz w roku zasiadam przed ekran i pochłaniam większą ilość horrorów, niż zwykle to bywa. Zwłaszcza, że ostatnimi czasy gatunek ten jest traktowany trochę po macoszemu, a pałeczkę przejęły produkcje, których osobiście nie znoszę, czyli found footage. Tym chętniej więc wracam w przeszłość w poszukiwaniu idealnego horroru, starając się wyłuskać perełki również te z czasów nam współczesnych. I takim sposobem na ten jeden jedyny dzień w roku wybrałam cztery upiorne filmy. Dwa z lat 80-tych i dwa absolutnie współczesne.
THE CHANGELING [1980]
Zaraz po domenic possession, ghots stories to jedna z moich ulubionych kategorii horroru. THE CHANGELING mimo swej leciwości charakteryzuje mroczna aura opowiadanej historii. Reżyser Peter Medak rozwinął jednak ten horror o wątek kryminalny. Dzięki temu obraz nabiera szerszego spektrum, a akcja z każdą minutą nabiera dodatkowego kolorytu.
Mimo rewelacyjnie skonstruowanego napięcia, które podbudowuje genialna wręcz ścieżka dźwiękowa obraz nie jest pozbawiony klisz. Główny bohater, któremu ginie w wypadku samochodowym córka i żona, przeprowadza się do opustoszałego domu, który nawiedza duch. Zaniepokojony mężczyzna postanawia uzyskać więcej informacji na temat poprzednich lokatorów. Brak pomocy z zewnątrz zmusza go do podjęcia własnego śledztwa. Informacje, które zdobędzie nie ukoją jego sumienia i nie przyniosą upragnionego spokoju.
Mimo zastosowanych schematów film ogląda się bajecznie. Można wręcz rzec, że to klasyczny gatunek horroru. Z rewelacyjnie budowanym suspensem, bosko utrzymanym napięciem i tajemniczością, która łechta naszą ciekawość.
THE CHANGELING to przykład kina, które nie musi być mega oryginalne. Czasami wystarczy odpowiedni klimat i pomysł na realizację, kilkoro utalentowanych aktorów, a efekt będzie murowany.
Moja ocena: 7/10
SPOORLOOS [1988]
Z pewnością holenderskiego SPOORLOOS nie można zaliczyć do klasycznego horroru. Gdy przyjrzymy się jednak bliżej bohaterowi stwierdzimy, że jest on równie przerażający, co nocna stójka na cmentarzu w towarzystwie przeraźliwie wyjących wilków. Coś jest w tym filmie, co nie tylko przeraża, ale równie mocno jeży włos na głowie. To "coś" to niesamowite ujęcie pierwotnego zła tkwiącego w człowieku. Zła, które tak wymownie charakteryzuje Michael Haneke i zła, które tak fajnie przedstawiono w filmie BORGMAN.
Fabuła nie jest skomplikowana. Młode holenderskie małżeństwo wybrało się w podróż samochodem do Francji. W czasie jednego z postojów na stacji benzynowej małżonka znika w tajemniczych okolicznościach. Mąż niepogodzony z tą tragedią przez 3 lata usilnie próbuje odnaleźć swoją żonę, jednak nie ją odnajduje, a porywacza. I tu zaczyna się niezwykłe tło psychologiczne. Ów porywacz okazuje się być przykładnym obywatelem, ciepłym ojcem, kochającym żonę i swoją rodzinę. Co zatem skłoniło go do tak irracjonalnej decyzji jaką było porwanie młodej holenderki? Nie da się ukryć, że bohater cechy socjopatyczne nabył już w dzieciństwie. Jego idea kwestionowania predestynacji, bycia kowalem swego losu wbrew wszelkim regułom, w ciągu lat zaczęła nabierać karykaturalnych rozmiarów. Coraz mniej rzeczy go cieszyło, coraz mniej dawało satysfakcję. Jego psychika poszukując dodatkowych, mocniejszych bodźców, które iluzorycznie przynosiły mu szczęście, skłoniły również do okrucieństwa. Z zimną krwią, obłudą, drobiazgową kalkulacją i dbałością o szczegół przygotowywał się do zbrodni i z równie zimną krwią ją wykonał. I gdy wejdziemy w jego postać jeszcze głębiej ujrzymy całkowity brak wyrzutów sumienia, zero skrupułów, a wszystko podparte jednym hasłem "przypadek".
SPOORLOOS to niesamowicie inteligentnie nakreślony obraz budzenia się ze snu potwora. Potwora, który w niczym nie przypomina nam ani fanatycznego Jona Doe z SEVEN, ani ultra inteligentnego i mega wszechstronnego Hannibala Lectera, ani obezwładnionego seksualnym opętaniem Teda Bundy. I właśnie to co najbardziej fascynuje w SPOORLOOS to idealne ujęcie osobowości socjopatycznej, która może kryć się w każdym z nas. Może być naszym sąsiadem, może być Panią ze spożywczaka, a może być również wykładowcą z biotechnologii. Ta umiejętność przybierania masek, wpasowywania się w środowisko, idealnego wręcz odwzorowania cech jednostek zdrowych psychicznie w tym przypadku wydaje się być bardziej przerażająca niż seanse spirytystyczne. Przerażająca, bo realna. Polecam! Jest jeszcze amerykański remake tego filmu, ale zawsze warto sięgnąć po oryginał.
Moja ocena: 7/10 [ mocne 7,5 ]
THE ABCs OF DEATH 2 [2014]
Nie oglądałam pierwszej części elementarza śmierci. Głównie za sprawą dość negatywnych opinii. Tym razem większość stwierdziła, że jest lepiej, więc postanowiłam się skusić. Nie ukrywam, że idea tego filmu, a właściwie zbioru filmików, jest niezwykła i oryginalna. Oto 26 reżyserów wybiera jedną literę alfabetu i ona ma być dla nich inspiracją do wyboru tematyki prezentowanej noweli. Segmenciki są stosunkowo krótkie, więc i pole do popisu jest niewielkie. Liczy się więc pomysł, pomysł i jeszcze raz pomysł. Kwestia realizacji, efektów i aktorstwa spływa na dalszy plan.
Jak więc ocenić ten zbiór? Trudno jest połakomić się o ocenę końcową dla całości, bowiem całość jest zbyt różnorodna i byłoby to krzywdzące dla niektórych propozycji. Nie ukrywam, że statystycznie potraktowane przeze mnie nowele wskazały ocenę 6/10, czyli całkiem przyzwoicie. Jednak wśród zbioru 26 noweli znajdują się takie, które są po prostu słabe lub mocno przeciętne. Na szczęście spora część to całkiem przyzwoite segmenty z kilkoma mocno wybijającymi się.
Zbiór ten zebrał niezłą trzódkę twórców filmów grozy. Pojawiają się tutaj frikowe siostry Soska [AMERICAN MARY], Julian Barrat [A FIELD IN ENGLAND], spec od animacji Bill Plympton [IDIOTS AND ANGELS], Alexandre Bustillo [A L'INTERIEUR], surrealistyczna Kristina Bouzyte [KOLEKCIONIERE, VANISHING WAVES], dokumentalista Rodney Ascher [ROOM 237], Alex de la Iglesia [BALADA TRISTE DE TROMPETA, THE OXFORD MURDERS], Julian Gilbey [A LONELY PLACE TO DIE], Aharon Keshales [BIG BAD WOLVES], czy Vincenzo Natali [CUBE, SPLICE, HAUNTER].
Jak widać rozrzut nazwisk jest ogromny, a to tylko część. Pojawiają się również debiuty. Autorzy pochodzą ze wszystkich zakątków świata i reprezentują różne techniki filmowe, od found footage, po gore, do animacji.
Nie będę pisała o filmach, które uważam za słabe, bo jest ich stosunkowo niewiele. Skupię się na tych wybijających się. I tak do moich ulubionych zaliczam segmenty:
- K jak Knell, czyli Bruno Samper i Kristina Bouzyte w niezwykłej, surrealistycznej historii o kosmicznej energii, która wybudza w ludziach agresję;
- O jak Ochlokracja, czyli japoński pastisz zombie apokalipsy, w którym Sądy przejmuje motłoch zombiaków wymierzający sprawiedliwość na ratujących się przed plagą ludziach;
- Q jak Qwestionariusz, jedna z lepszych realizacyjnie i bardziej profesjonalnych noweli. Rodney Ascher ironizuje na temat testów na inteligencję i ludzkiej megalomanii;
- X jak Xylofon, Julien Maury i jego pastisz gore. Opiekunka do dzieci i jej brak cierpliwości... brrr, to się musiało krwawo skończyć.
- no i ostatni, mój ulubiony Z, jak Zygota, czyli przenikliwa, mega oryginalna i intrygująca nowela o ciężarnej kobiecie, której strach przed samotnością odebrał wszelki zdrowy rozsądek. W bonusie ojciec, który wyszedł po pomoc i wrócił po 13 latach, ech... bajeczne. Rewelacyjny debiut Chrisa Nasha i chętnie poczekam na pełny metraż.
THE BABADOOK [2014]
To jeden z tych filmów, na których temat słyszałam tyle samo złego, co dobrego. Z mojej strony reguła dalej niezmienną jest, australijskie kino mnie nie zawodzi. Klimatyczny horror z gatunku psychologicznych, który dzięki utrzymaniu niezwykle mrocznego klimatu miesza jawę ze snem. Trudno bowiem jednoznacznie stwierdzić, czy przeżycia bohaterów są wynikiem ich chorej wyobraźni, czy też faktycznym zderzeniem z siłami nadprzyrodzonymi.
Pełnometrażowy debiut Jennifer Kent można uznać za udany. Nie da się ukryć, że THE BABADOOK jest mocno inspirowany wczesnymi pracami Polańskiego [THE TENANT, REPULSION]. W obu filmach Polańskiego obłęd jest tłem nadrzędnym charakteryzującym bohaterów. Jednakże w THE TENANT, jak i w ROSEMARY'S BABY, Polański przeplata chorobę umysłu zjawiskami nadprzyrodzonymi. We wspomnianych obrazach fascynuje brak jednoznacznej odpowiedzi, czy to co przydarzyło się bohaterom jest chorobą, czy dzieje się naprawdę. Podobna historia ma miejsce w THE BABADOOK. Amelia samotnie wychowuje syna po tragicznej śmierci męża. Chłopiec nie należy do "przeciętnych". Fascynuje go magia, lubi mroczne bajki, które wywołują w nim strach przed snem. Dręczy tym zarówno matkę, jak i dzieci w szkole. Jest mało sympatycznym chłopcem, wręcz irytującym. Po wydaleniu ze szkoły jego ataki związane z opowiadaniem o potworze Babadook nasilają się. Potwór zaczyna osaczać nie tylko chłopca, ale i matkę, zmieniając przy tym jej zachowanie.
Obsesja Babadookiem nie jest przedstawiona jednoznacznie. Na trudny charakter chłopca i jego strach przed potworami miała wpływ jego matka. Opowieści o złym Wilku z wielkimi kłami, czy o mrocznym Babadooku czytane do snu nie ukołyszą żadnego dziecka. Równie ciekawie prezentuje się wystrój wnętrza domu. Posępny, w mocno szaro-burych i czarnych odcieniach. A pokój dziecka w niczym nie przypomina żywego i wesołego wystroju charakterystycznego dla tego typu pokoi. Chłopiec również nie zachowuje się jak przeciętne dziecko. Jego wyobraźnia pobudzona do wymyślania mrocznych historii, zabawa w prestidigitatorstwo i mania ratowania matki przed śmiercią. Czy zatem Babadook faktycznie istniał? A może jest on wytworem ich chorej wyobraźni? Wysyłania wzajemnych impulsów i inspirowania się nimi? A może jest on sposobem na ostateczne pogodzenie się ze śmiercią męża i ojca? Jakby nie patrzeć, Jennifer Kent stosując proste środki osiągnęła maksimum przekazu. Obraz wywołuje gęsią skórkę, mrozi krew w żyłach i pobudza wszystkie zmysły. Takie filmy zawsze przyjemnie się ogląda, ponieważ efekt zastosowanej prostoty jest w nich zadziwiająco mocny. Choć zakończenie filmu mnie zawiodło, mimo to uważam ten seans za warty swego czasu.
Moja ocena: 7/10
0 komentarze:
Prześlij komentarz
Jeśli nie chcesz obrażać to pisz, co ślina na język przyniesie :-))