Moje pierwsze spotkanie z reżyserem Theodore Melfi i całkiem przyjemne. Nie jest to wprawdzie zbyt oryginalna komedia i w wielu wątkach czuć mocną nutę inspiracji filmem GRAN TORINO, mimo wszystko perypetie starego malkontenta i jego młodziutkiego podopiecznego wypadają nadzwyczaj lekko i humorystycznie.
Ogromnym atutem tego filmu są cierpkie i uszczypliwe dialogi głównego bohatera, tytułowego Vincenta [Bill Murray]. Typ samotnika, malkontenta i mizantropa, stroniącego od ludzi i życiowego zgiełku. Samotnie zamieszkuje swój podupadający dom, a jedynym jego kompanem jest kot oraz przyjaciółka od nocnych igraszek - rosyjska, ciężarna prostytutka Daka [Naomi Watts]. Vincent niewiele ma rozrywek. Do jego ulubionych należy trwonienie kasy na konnych wyścigach i zalewanie robaka w zaprzyjaźnionym barze. Vincent klnie jak szewc, ma w głębokim poważaniu konwenanse i generalnie wypina swój starczy tyłek na objawy hipokryzji tego świata. Jego spokój burzy nowa sąsiadka i jej syn. Z powodu kłopotów finansowych Vincent decyduje się zaopiekować chłopcem zapracowanej sąsiadki. Tandem zgorzkniałej i cynicznej niani oraz introwertycznego chłopca staje się powodem wielu komicznym sytuacji.
Theodore Melfi stworzył przyzwoitą komedię, którą oparł na zabawnych dialogach i ciekawej charakterystyce postaci. To one właśnie nadają temu obrazowi kolorystyki i urozmaicenia. Zarówno odgrywana przez Watts prostytutka, zgorzkniały Murray, wyjątkowo sympatyczna McCarthy, jak i neoliberalny ksiądz, którego zagrał Chris O'Dowd stały się nie tylko popisem aktorskich umiejętności, ale sercem tej komedii. Bohaterowie są trzonem tego filmu i na nich bazuje moc humoru. Obraz wprawdzie nie jest pozbawiony wad. Przeszkadzało spowolnienie w końcowych scenach oraz zbyt wyeksponowany sentymentalizm. Z pewnością i ten znajdzie swoich zwolenników. Z mojej strony nie ma wstydu, by zachęcić Was do seansu ze świętym Wincentym, który mimo zgorzkniałej natury znajduje w sobie wiele pokładów życzliwości, a przy tym jest naprawdę zabawny.
Moja ocena: 7/10
Gran Torino oglądałam i podobało mi się. Lekki sentymentalizm czasem wcale nie jest zły. Na dodatek bardzo lubię Murray'a, zwłaszcza po "Między słowami", więc chyba sobie obejrzę Św. Vincentego
OdpowiedzUsuń