Osoba reżysera Adama Wingarda zaintrygowała mnie po seansie YOU'RE NEXT. Film ten choć mało oryginalny był sprawnie zrealizowany i posiadał punkt zaskoczenia, który miło pieścił me oko. Nie ukrywam, że YOU'RE NEXT był jednym z powodów mojego oczekiwania na THE GUEST. Drugim zaś powodem były pozytywne opinie na temat tego filmu. I cóż... od lat mówię sobie nie oczekuj zbyt wiele od filmów przez większość uznanych za dobre. Tak miałam ostatnio z INTERSTELLAR, jak i z masą innych tytułów, które finalnie okazywały się słabe lub co najwyżej przeciętne wbrew ogólnej opinii. I niestety ta sama historia powtarza się w przypadku THE GUEST. Jest to co najwyżej rzetelny thriller z mocno wybijającą się kreacją Dana Stevens'a.
Wingard po raz kolejny próbuje nadać oklepanym frazesom wyjątkowości. Nie da się ukryć, że reżyser ma większe aspiracje, niż własny potencjał. Historia, którą sobie upodobał to klasyczny przypadek nieznanego jegomościa, który manipulując gospodarzami wprasza się w progi ich domostwa stając się równoprawnym członkiem rodziny. Bohater grany przez Dana Stevensa, to weteran wojenny, który odwiedza rodziców zmarłego kolegi z wojska, by przekazać im wiadomość od umierającego syna. Ów młodzieniec to klasyczny przypadek psychopaty, który zaskarbia sobie sympatię członków rodziny, dzięki czemu każdy cień rzucony na jego "krystaliczną" postać staje się bezzasadny i irracjonalny. Można powiedzieć, że tytułowy gość to człowiek-maska. Za fasadą uprzejmości i życzliwości kryje się morderca, kłamca i hochsztapler bez krzty sumienia.
Niestety THE GUEST nie zaskakuje tak jak YOU'RE NEXT. Większość filmu była mdła i mocno przewidywalna. Charakterystyka postaci rzuca na usta hasło "ale przecież to już kiedyś było", a brak nieoczekiwanych zwrotów akcji sprawia, że jesteśmy w stanie przewidzieć zakończenie tej historii, co do joty. Nawet ostatnie 10 minut filmu, które w końcu rozruszało ekran, nie do końca spełniło swoje założenie. Wingard najwyraźniej lubi silne kobiety, bowiem tak jak w YOU'RE NEXT, tak i w THE GUEST na jej barki składa ciężar odpowiedzialności.
Nie jest to jednak film kompletnie wadliwy. Ogromnym atutem jest tu postać grana przez Dana Stevens'a, a właściwie sam Dan Stevens. Aktor rewelacyjnie oddał oziębłą i wykalkulowaną osobowość swej postaci. Nadał jej "psajko" rysu i maniakalnej natury. A wyraz jego zimnokrwistych, anielsko niebieskich oczu do tej chwili przeszywa mnie na wskroś. Mam tylko nadzieję, że Wingard zdaje sobie sprawę z tego, jak wiele zawdzięcza Stevensowi. Bez niego ten film byłby mdłą pulpą bez wyrazu. Jedną z wielu i kompletnie niczym wyróżniającą się nawet na tle jego własnej twórczości.
Moja ocena: 6/10
0 komentarze:
Prześlij komentarz
Jeśli nie chcesz obrażać to pisz, co ślina na język przyniesie :-))