Nie mogę pojąć, dlaczego do tej pory nie miałam pojęcia o istnieniu tego filmu i dlaczego go jeszcze nie widziałam. A przecież doskonale znam filmy Krauze. DŁUG to film wręcz klasyczny. Poza tym nie tak dawno rozpływałam się w peanach na temat PAPUSZY. Wstyd mi poniekąd, ale jak to mówią, co się odwlecze to nie uciecze.
Wiele słyszałam na temat PLACU ZBAWICIELA. Że trudny, że przytłaczający i ponury. Że okrutny i taki... polski. Cóż, obawiam się, że do opinii większości nie wniosę od siebie zbyt wiele. Nie pozostaje mi bowiem nic innego, jak zgodzić się z tymi przymiotnikami.
Krauze wybrał sobie dość wdzięczny temat do dyskusji. Wręcz mega aktualny. Młode małżeństwo na dorobku, z dwójką dzieci, bierze kredyt na swoje pierwsze M. Nic nie sugeruje zbliżających się czarnych chmur. Wydają się szczęśliwą, wręcz wzorcową rodziną. Ich zachowanie nie skłania do większych przemyśleń, przecież widać tę miłość. Krauze powoli wprowadza nasze obłocone buciory w te salony, które po wnikliwszej ocenie okazują się zapchloną norą, zmurszałą i zepsutą.
Krok po kroku, scena po scenie cudowne monidło zaczyna nabierać ostrych barw i kanciastych ram. Pierwszą oznaką kryzysu okazuje się bankructwo dewelopera. Pierwsze rzucanie oskarżeń, szukanie winnych i przeprowadzka do teściowej Beaty. Kobiety o złym sercu, która swego syna, a męża Beaty, trzyma na uwięzi i psychicznie niszczy. Słowne utarczki, niechęć do synowej, podburzanie i szantaż. Całe to piekiełko skutecznie niszczy młodych i doprowadza do z resztą nieuniknionej tragedii.
Krauze rewelacyjnie oddał powolny proces wyniszczania się bohaterów nawzajem. Dobitnie wyrysował konflikt teściowej z synową, której ta pierwsza nie akceptowała ze względu na popełniony przez syna mezalians. Drugi rys to zależność syna, męża Beaty, od matki. Bartek wydaje się być tu mężczyzną pozbawionym kręgosłupa. Przy większej chwili słabości, kryzysie poddaje się i zwija żagle. Nieumiejętność ponoszenia konsekwencji własnych czynów, brania za nie odpowiedzialności wynika z mocno zaborczej miłości matki, która przejmowała pałeczkę w każdym momencie nieporadności syna. No i perełka, postać matki. Można by tu snuć rys psychologiczny tej kobiety, jednak ile by się nie powiedziało odpowiedzialność za skutki tej tragedii biegnie gęsiego w jej kierunku.
Wiele można napisać o każdym z głównych bohaterów. O ich zachowaniach. O Bartku, który ucieka przed problemami. O jego matce, która paradoksalnie szczęśliwa jest z nieporadności życiowej syna, dzięki której może mieć go na swoją wyłączność i którym może sprawnie manipulować. I o Beacie, która ubezwłasnowolnieniem się od męża i jego rodziny skutecznie pogłębiała swoją życiową nieporadność. Ile by nie powiedzieć, konkluzja jest wciąż taka sama - ta historia miażdży i przeraża. Ta historia staje się koszmarem sennym każdej rodziny, bo nie ma nic gorszego niż mariaż biedy z chorymi ambicjami. Brak pieniędzy zniszczy każde uczucie, bo niszczy człowieka.
Długo nie czułam takiego przygnębienia podczas seansu z polskim filmem. PLAC ZBAWICIELA przywołuje emocje znane z filmów brytyjskiego kina społecznego. Krwiożerczy kapitalizm i bieda, a w nim jednostki słabe, wrażliwe i nieprzystosowane.
Polecam więc wszystkim, którzy jeszcze nie widzieli. Takich filmów, takich historii, twardych, realnych i bliskich nam, zwykłym ludziom, przydałoby się w polskim kinie więcej. Oczywiście Krauze dobrał sobie mocną ekipę aktorów, a główny tercet Jowita Budnik - Arkadiusz Janiczek - Ewa Wencel idealnie oddali charakter i dramat postaci.
Moja ocena: 8/10
To najcięższy dramat jaki przyszło mi obejrzeć. Krauze to mistrz, ale nie można go oglądać częściej niż raz na pół roku, bo grozi to załamaniem psychicznym.
OdpowiedzUsuńTo prawda, ja mam dość nawet na parę lat. Liczę, że nie trafię na niego w TV :)
Usuń