Gdybym miała oceniać MAŁEGO OTIKA pod kątem oryginalności fabuły, czy realizacji, mym zachwytom nie byłoby końca. Nie zostanę jednak wielbicielką Małego Otika. Poziom absurdu jaki przemycił do historii o pragnieniu potomka reżyser Jan Svankmajer jest ponad moją wrażliwość. Coś osobliwego permanentnie mnie w tym filmie irytowało. Coś, co skutecznie odbierało mi możliwość w pełni radowania się oglądanym filmem. Wbrew pozorom poziom humoru był naprawdę na wysokim poziomie. A jednak...
Svankmajer przenosi na ekran baśń o Otisanku. Kłodzie drewna, która ociosana na kształt niemowlaka, otoczona matczyną miłością, nabiera ludzkich cech. Małżeństwo Karel i Bożena są niespełnionymi rodzicami. Bożena bardzo pragnie dziecka. Tak mocno, że każde spojrzenie malucha, uśmiech, czy obecność dziecka powoduje w niej histerię, czarną rozpacz i przygnębienie. Karel widząc w tym stanie małżonkę postanawia ukoić jej cierpienie przynosząc do domu wyciosany kołek. Ów drewniany kloc pieszczotliwie nazwali Otikiem i mimo oporów, zdroworozsądkowej krytyki Karela Bożena postanawia zaopiekować się swym "synem". By rodzina była sprawną komórką społeczną małżeństwo decyduje się w wielce osobliwy sposób poinformować sąsiadów o swej pociesze. Od tej pory Otik wygląda jak dzieciątko, płacze jak dzieciątko, a jego drewnianą aparycję uzupełnia wilczy wręcz apetyt.
Najzabawniejszym wątkiem tego filmu nie były dla mnie perypetie Karela i Bożenki z udawaną ciążą i porodem. Mało ujmował mnie również proces antropomorfizacji ociosanego kołka. Do łez natomiast rozbawiała mnie reakcja sąsiadów na te nowiny. Mała Alżbetka, rezolutne dziewczę, niezwykle inteligentne i przebiegłe. Jej zmagania z leciwym sąsiadem - erotomanem. Fascynacja seksualnością. I konfrontacja jej niezwykłej intuicji i wiedzy z ojcem - troglodytą. Płakałam ze śmiechu za każdym razem, gdy Alżbetka w większym przypływie swej erudycji przy stole rodzinnym obrywa od ojca w palnik za opowiadanie farmazonów. Coś pięknego. Mimo to, postawa małżeństwa Bożenki i Karela mocno ograniczała moją radość płynącą z postaw pozostałych bohaterów. A wszystko przez mój racjonalizm. Mój mały rozumek nie mógł pozbyć się myśli, że Bożenka i jej schiza wywołana bezpłodnością nadaje się na leczenie psychiatryczne. A mąż jak najszybciej powinien skonsultować się z psychologiem. Zastosowane środki humorystyczne przez Sankmajera w żaden sposób nie wywabiły z mojej głowy świadomości, że ta dwójka czym prędzej powinna się leczyć. Zachowanie Bożenki mnie denerwowało, a Karel stawał się przez to coraz większą karykaturą mężczyzny, który chcąc ratować chorą relację jeszcze bardziej tę chorobę umacniał.
Powiem szczerze, że miałam ochotę wyłączyć ten film. Irracjonalizm tej historii był dla mnie nie do przełknięcia. Jedynie przezabawne postaci z drugiego planu trzymały mnie przy ekranie. Czy zatem powinnam polecać ten film? MAŁY OTIK to przede wszystkim komedia. Każdy z nas ma inną wrażliwość na śmiech. MAŁY OTIK kompletnie nie wpasował się moje poczucie humoru, ale to wcale nie oznacza, że Wam się nie spodoba. Jest to bowiem niezwykle oryginalny film, a niektóre sceny faktycznie wywołują salwy śmiechu.
Moja ocena: 5/10
Jeżeli surrealizm historii jest równie przyciężkawy, co w "Głowie do wycierania" Lyncha, to sobie pewnie odpuszczę... chociaż trzeba przyznać, że pieniek prezentuje się cudnie (zdjęcie nr 2)... ;-) Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuń