Poza filmem MIŁOŚĆ jest to, w mojej opinii, najlepszy wybór do tegorocznego Oscara. Ta opowieść, mimo swojego słodko-gorzkiego zabarwienia, zawiera w sobie więcej mądrości życiowej, niż nie jeden dokument w życiu obejrzany.
Główny bohater Pat (Bradley Cooper), po kilku miesięcznej terapii w szpitalu psychiatrycznym, wychodzi do domu. Mieszka ze swoimi rodzicami, ponieważ jego małżeństwo rozbite zostało przez zdradę jego żony. Oczywiście, oprócz choroby afektywnej dwubiegunowej, którą zwą potoczną psychozę maniakalno-depresyjną, to nie jedyny powód dla którego stał się pacjentem psychiatryka. Porządnie sprał kochanka żony, dzięki czemu ma czasowy zakaz zbliżania się do niej i całego otoczenia ze sprawą związanego. Terapia na szczęście daje mu wiele przemyśleń i wiele życzeń na poprawę. Stara się jak może. Poznaje piękną dziewczynę, Tiffany (Jennifer Lawrence). Jednak póki dojrzeje do najmądrzejszego wniosku swego życia, musi jeszcze trochę przejść.
Te przejścia właśnie sprawiają, że film obrazuje nam chorobę współczesnego, szarego człowieka. To nie psychoza nas zżera, a pęd za chceniem więcej, za oczekiwaniami najbliższych, których nie możemy spełnić, za strachem przed porażką, za krytyką otoczenia, za odrzuceniem rodziny, za utratą bliskich, and so on and so on. Te wszystkie czynniki sprawiają, że nie trzeba mieć żółtych papierów wariata, aby mieć monopol na wariactwo. Wystarczy mieć, żonę/męża, matkę/ojca, siostrę/brata, pracę/współpracowników, czy przyjaciół, którzy wpasowują się w powyższy schemat. Brak umiejętności spełnienia oczekiwań, jakie stawia przed nami życie doprowadzi każdego do mniejszego lub większego kaca moralnego, który wcześniej, czy później skończy się tym, co świetnie obrazuje przyjaciel naszego bohatera .... bezsilnym waleniem pięścią w ścianę przy dźwiękach Metalliki, po to tylko by uwolnić skrywany stres i emocje.
I to nie nasz bohater jest wariatem. On tylko ma etykietę wariata, którą do czoła przystawiło mu społeczeństwo. Wszyscy bowiem jesteśmy wariatami. Z naszymi lękami, deprechami, traumami i bóg wie co sobie jeszcze do łba wrzucimy. Różnica jest taka, że my potrafimy przybierać maski. Ukrywać twarz przed światem. A nasz bohater przypomina trochę dziecko. Naiwnie wierzy, że prawda nie boli, a lekiem na hipokryzję jest uświadomienie wszystkich o błędach jakie popełniają. Czasami jednak jest tak, że ludzie wolą popełniać błędy, niż uświadomić sobie, że są zbyt słabi, by ich uniknąć.
Podoba mi się w tym filmie wszystko. David O. Russell jest świetnym reżyserem, co udowodnił już swoimi filmami
Fighter , czy
Jak byc soba
. Do tego dobrał kapitalną obsadę. Na nowo wykrzesał z De Niro to, co w nim najlepsze. Skończyły się role, głupkowatych podstarzałych panów. To bardzo dobra kreacja. Nic dodać nic ująć. Poza tym duet Cooper - Lawrence sprawdził się wyśmienicie. Mimo swojego młodego wieku, Lawrence zachwyciła nieprzeciętną dojrzałością i dramaturgią. Jednak najbardziej odciął się od swoich poprzednich dokonań Cooper. Czapki z głów dla Pana. Był Pan bardzo przekonujący w swojej roli.
W życiu na przeszłość patrzymy przez pryzmat, albo swoich urojeń, albo zdjęć, które przypominają nam te chwile, które były i raczej już nie powrócą. Zazwyczaj wspominamy je dobrze i z sentymentem. Jesteśmy trochę straconym pokoleniem. Skazanym na niewolniczą pracę w systemie, który wydaje się, osiągnął granice swojej perfekcji i jest niemożliwy do naprawy. Możemy jedynie, jak bohaterowie próbować zmienić świat poprzez otoczenie i wyjdziemy na wariatów, lub dostosować się do otoczenia i walić pięścią w ścianę w ukryciu przed światem, licząc na to, że kiedyś oglądając zdjęcia z przeszłości będziemy pamiętać tylko te dobre chwile. Czego sobie i wszystkim życzę :-))
Moja ocena: 10/10
Ten klasyczny pościelowy utwór w filmowym wydaniu nabiera nowego znaczenia :-))
udowodnij, że rola De Niro w tym filmie to nie kolejny głupkowaty podstarzały pan, kibic - błagam. Poza tym w którym konkretnym momencie Cooper odciął się od swoich poprzednich dokonań? To wszystko puste frezesy, Cooper jak bardzo jest niezdolny każdy widzi - z tą różnicą że gdy dostał nominacje i zgarnie Oskara każdy zaczyna jak marionetka przyznawać jak ten film go odmienił..
OdpowiedzUsuńWszystko jest kwestią semantyki :-) Dla mnie znaczenie głupkowaty w kontekście ról De Niro równa się np. FREELANCERS, LITTLE FOCKERS, KILLER ELITE, RIGHTEOUS KILL. Te role to koszmarki. I jeśli pod tym kątem spojrzymy na jego postać w SILVER.. to wydaje mi się, że jednak jest bardziej złożona. Poza tym dla mnie jest on bardziej zagubioną, zafiksowaną jednostką, niż durnym kibicem. Jak widać w filmie, nikt w tej rodzinie nie jest całkowicie normalny (semantyka welcome to), ale nie uważam by był głupi, mimo wszystko.
UsuńJeśli przypomnimy sobie role Cooper'a w HUNGOVER, HE'S JUST NOT THAT INTO YOU, VALENTINE'S DAY, czy THE A TEAM o THE MIDNIGHT MEAT TRAIN nie wspomnę, no to kaman... niebo a ziemia :-) Przynajmniej ja tak to odbieram.
Wszystko kwestia gustu. Ale zgodzę się co do jednego. Z pewnością największym jego sukcesem jest już sama nominacja, na nagrodę absolutnie nie zasługuję. Są zdecydowanie lepsi. Aż tak się nie odmienił ;-)