Pamiętam, jakie wrażenie wywołał na mnie film Le jour où Dieu est parti en voyage. Po takich seansach człowiek zaczyna myśleć właśnie w kategoriach tytułu tego filmu, że to dzień w którym bóg odszedł.
Okrócieństwo wojny, jej bezsens i choroba trawiąca ludzkość, to tylko namiastka tematu tego filmu. Nie poruszył mnie tak mocno, jak tytuł wspomniany wyżej, ale z pewnością jest to bardzo dobrze zrealizowana wizja świata ogarniętego chorobą władzy. W krajach zacofanych, w których większość wierzy w duchy i czary nie trudno o manipulację. A od manipulacji do szaleństwa i psychozy niewiele brakuje.
Bohaterką jest dwunastolatka siłą wyrwana z domu rodzinnego, by stać się dzieckiem wojny. Kałasznikow w ręku ma z niej uczynić wojownika słusznej sprawy. Rebelianci używają dzieci, bo jest to łatwy materiał do deprawacji i ogłupienia. I taka jest nasza bohaterka. Ogłupiałe dziecko, które zostaje siłą wepchnięte w dorosłość.
Oglądając takie obrazy zastanawiam się, czy kiedykolwiek znajdzie się lekarstwo na czerwia żerującego w krajach Afryki. To już nie kwestia wody, pożywienia, czy higieny. Tam gdzie panuje świadomość ludzi średniowiecza, wydaje się, że jedynym remedium jest wiedza i nauka. Cóż... może kiedyś edukacja stanie się tam standardem, póki co...przez następne dekady obawiam się, że tego typu obrazy nie będą niczym zaskakującym.
Dla zainteresowanych dodam, że główne role nie zostały powierzone aktorom. Co nie zmienia faktu, że postaci odegrane zostały w bardzo profesjonalny, poruszający sposób.
Moja ocena: 6/10
0 komentarze:
Prześlij komentarz
Jeśli nie chcesz obrażać to pisz, co ślina na język przyniesie :-))