Powodem prowadzenia tego bloga jest ulotna pamięć kontra obejrzane filmy. Cały czas wydawało mi się, że widziałam DELIKATESY. I mimo namów podeszłam do tematu z lekkim przymrużeniem oka, przeświadczona, że już to widziałam i było średnie, dlatego zapomniałam.
Niestety błąd, braki lecytyny, skleroza, postępująca demencja starcza, whatever... okazało się bowiem, że DELIKATESY umknęły mi gdzieś po drodze, a własna pewność siebie zawiodła mnie na manowce.
To kultowy film. O tym nie trzeba pisać. Klimaty post-apo połączone ze sporą dawką absurdu, turpizmu, makabry, dekadencji i mojego ulubionego, czarnego jak smoła humoru. Jeunet i Caro, mimo mego zaskoczenia, nie używali zbyt wyszukanych środków, by dotrzeć do widza ze swoim trupim humorem. Poprzez seks, przez żołądek do serca. Wot, cała ukryta recepta. Bohaterowie osadzeni w mocno ponurej stylistyce poprzez wspomniane narzędzia mają przedstawić absurd życia w skrajnych warunkach. Powiem szczerze, że ubawiłam się setnie. Jednak z moim humorem, gdybym miała wybierać najzabawniejsze sceny, to z pewnością "Aurora viens" byłaby moją idolką. Metody uśmiercania są podręcznikiem dla desperatów, a sposób doprowadzenia sąsiada do obłędu wprost klasyczny. Uwielbiam te sceny, sam miód.
Jeunet i Caro wprowadzili o wiele więcej kolorowych postaci, niż w MIASTO ZAGINIONYCH DZIECI. Życie w warunkach ekstremalnych poniekąd wyzwala w nas "ciekawe" zachowania. I tak genialnie do tego schematu wpisał się lokator uprawiający francuskie smakołyki (żaby i ślimaki) we własnym mieszkaniu. Oczywiście główny bohater filmu, czyli właściciel sklepu mięsnego, który ubija swoich lokatorów, by zasilić lady sklepowe i przyciągnąć klientelę (rewelacyjny Jean-Claude Dreyfus). No i uroczy tandem kochasiów. Ona, ślepa jak kura wiolonczelistka (słodka Marie-Laure Dougnac ) i on cyrkowiec w przy dużych butach, którego jedynym przyjacielem była małpa, a życie uprzyjemniała mu sztuka grania na pile (Dominique Pinon). Oczywiście jest i omamiona przez sąsiada Aurora (Silvie Laguna) , która notorycznie targa się na swoje życia namówiona przez swoje "alter ego zza ściany".
Bardzo to wszystko kolorowe i mocno przerysowane, ale absolutnie nie kiczowate. Użyte środki mają pobudzić naszą wyobraźnię i zabrać nas w świat, który jest tak beznadziejnie przygnębiający, że na sam widok można się ciąć żyletką, ale nie nie nie... bohaterowie świat ten tak uprzyjemnią, że o cięciu nie ma nawet mowy.
Współpraca z operatorem Dariusem Khondji znów przyniosła wymierne korzyści. W MIEŚCIE ZAGINIONYCH DZIECI świat obrał barwy zielonkawe. W DELIKATESACH chaos i anarchię pogłębia kolor brązowy. Jakbyśmy byli (przepraszam za sformułowanie) w odbycie świata. W miejscu, w którym człowiek nie kończy sześć stóp pod ziemią, ale na talerzu sąsiada. W miejscu, w którym mimo bloków, betonu i elektryki egzystencja przypomina tą pierwotną, a ludzie zachowują się, jakby co dopiero zeszli z drzewa. To nie jest przyjazne środowisko do życia, ale Jeunet stosując odpowiednie środki i wprowadzając motyw miłości bardzo go nam wygładza. Nie wszystkie bowiem emocje zostają wymazane. Miłość przetrwa nawet najgorsze warunki i z pewnością można ją w nich znaleźć.
Najsłabszym momentem było wprowadzenie scen z kanałowym ruchem oporu. Jest to następny środek, który ma nam w sposób pozytywny sprzedać wizję świata Jeunet'a. Ruch oporu bowiem stanowi tutaj pewną przeciwwagę wobec zła. Nie wszyscy są zepsuci, nie wszyscy są źli. Są też jednostki, które stoją po drugiej stronie barykady. I nie są to wegetarianie wcinający kiełki wyrastające z ruin domów :-).
Wiele stworzono filmów o wizji świata po nuklearnej zagładzie. Wszystkie jednak, jak nie były kręcone z wielką pompą, to z pewnością ciężar sytuacji przenosiły w fabule. Jeunet i Caro swoimi DELIKATESAMI pokazali faka tym poważnym, przesadnym produkcjom, które mają nas przygnębiać i ostrzegać jednocześnie. Zdaję sobie sprawę, że kpina ma swoje granice i z niektórych spraw żartować się nie powinno, ale co to by było za życie, gdybyśmy wszystko brali na poważnie.
Moja ocena: 8/10
0 komentarze:
Prześlij komentarz
Jeśli nie chcesz obrażać to pisz, co ślina na język przyniesie :-))