Nie wiem czemu sobie to robię. Tego typu filmami dobijam sobie tylko gwóźdź do trumny. Gdy wszystko wokół krzyczy, by żyć ja wybieram filmy o śmierci. Fatum krąży nade mną, czarna jak węgiel dusza lub umiłowanie do przygnębienia. MILCZĄCE DUSZE są strasznie smutne.
A wszystko przez ten rosyjski dramat o powrocie do korzeni. O tradycji, o miłości i śmierci. O wodzie, która płynie niosąc nowe, oczyszcza dusze i daje schronienie zagubionym.
Miron pragnie pożegnać swoją żonę i rozrzucić jej prochy do rzeki, nad którą spędzili tydzień miodowy. Razem z kolegą Aistem wyruszają w podróż, w której wspomnienia o zmarłej żonie, mają przynieść ukojenie Mironowi i przygotować go do pożegnania z Tanją.
Podróż sentymentalna, a jednocześnie mająca ogromne znaczenie kulturowe dla bohaterów. Nic bowiem nie określa człowieka bardziej niż język, kultura i tradycja, która mówi o nas więcej niż możemy powiedzieć sami. Problem tkwi jednak w tym, że obaj należą do wymierającego ludu Maryjczyków. Ludu na wskroś pogańskiego, który po latach rusyfikacji stracił swoją tożsamość. I tylko ten symboliczny moment pożegnania ze zmarłym jest namiastką tego, co po ich kulturze zostało.
Czy możemy oderwać się od tradycji ? A czy możemy oderwać się od rodziny ? Ból utraty najbliższych jest równie silny, co ból utraty świadomości o swojej przeszłości i swoich korzeniach. Trudno nam bowiem poznać siebie nie wiedząc nic o swoim pochodzeniu. Coś co nas określa, opisuje, wpisuje w ramy. Czysta karta nie istnieje. Rodzimy się naznaczeni. Poprzez swoich przodków, rodziców, otoczenie. Rosja będąc krajem tak wielokulturowym wchłonęła, to co najcenniejsze - różnorodność. Problem utraty tożsamości narodowej, kultury, tradycji nie dotyka wyłącznie ludu wskazanego w filmie. Świetnie opisuje ten problem w swoich książkach Jacek Hugo-Bader. I nie ważne jak bardzo będziemy starali się wszczepiać tradycję w krew, następne pokolenie będzie nieświadomie się od niej oddalać. Możemy to zwalić na globalizację, masową kulturę, czy wygodnictwo. Takie jest już chyba nasze przeznaczenie. Jest jednak pewien moment, w którym zdajemy sobie sprawę, że to co w nas najistotniejsze, wywodzi się z miejsca, z którego pochodzimy. I ten moment niosą w sobie bohaterowie.
Fascynuje mnie w filmie podejście do religii. Jest tu ona mocno uwypuklona. Pogaństwo zawsze mnie fascynowało. Może dlatego, że czuję się mocno złączona z naturą, czuję ten związek i dostrzegam, jak bardzo jesteśmy jej podporządkowani. Dzikość i naturalizm, silne więzi i ogromna empatia wprost biją z ekranu. Wszystko to ukazane z niesamowitym pietyzmem i poszanowaniem człowieka, śmierci i natury. Ten bezustanny krąg życia. I gdzieś tam pomiędzy znajduje się miejsce na miłość.
Miłość nie jest już jednak ukazana tak górnolotnie. Poprzez urywki życia bohaterów i opowieści męża o zmarłej żonie widzimy, jak to uczucie w nich ewaluuje. Był czas na żarliwą, młodzieńczą fascynację. Potem lekkie otrzeźwienie, by wróciło uczucie tęsknoty. Przychodzi bowiem taki moment w ich życiu, w którym mimo bycia razem są osobno. Szukają czegoś nowego, innego, czegoś co ponownie da im to uczucie, że żyją. By wypełnić tę pustkę, która się w nich mocno zagnieździła po latach spędzonych razem. I tylko śmierć staje się momentem zwrotnym, kiedy bohater zdaje sobie sprawę, jak bardzo kochał swoją żonę. Trudno jednak jednoznacznie zrozumieć szczerość tych intencji, bowiem mocno się one nachodzą z bardzo silnym uczuciem strachu przed samotnością. Czym jest zatem miłość w relacji bohaterów ? Wypełnieniem pustej przestrzeni życiowej. Takie odniosłam wrażenie. I strasznie mnie to zasmuciło. Cały bowiem idealizm, który mocno we mnie tkwi, ponownie legł w gruzach.
To trudny film. Trzeba ogromnej wrażliwości, by dostrzec w nim piękno. A jest piękny. Nie tylko wizualnie. Kadry są cudownie malownicze i poetyckie. Wspaniałe dźwięki. Mimo wszystko piękne są również relacje bohaterów. Ich zamiłowanie i poszanowanie tradycji. Szacunek do przyjaciół, partnerów.
Każdy z nas pragnie pozostawić coś istotnego po sobie. Coś co będzie o nas świadczyć. I nie mam tu na myśli ilości potomków. Całe sedno tego filmu tkwi bowiem w tym, gdy bohaterowie zdają sobie sprawę, że niosąc ze sobą te resztki kulturowej tożsamości, po sobie nie pozostawią już nic. Jednak to, co najważniejsze tkwi w nich. To umiejętność pogodzenia się z własnymi słabościami, umiejętność bycia samemu, po to by docenić bycie z drugą osobą.
Moja ocena: 8/10
0 komentarze:
Prześlij komentarz
Jeśli nie chcesz obrażać to pisz, co ślina na język przyniesie :-))