Widzę, że holyłudzka moda na odgrzewane kotlety trwa i ma się dobrze. Stallone wskrzesza emerytów w swoich NIEZNISZCZALNYCH. Mel Gibson robi rozpierduchę w DORWAĆ GRINGO. I by sprawiedliwości stała się zadość, po praktycznie dłuuugim czasie filmowego niebytu, Arni powrócił. Zastanawiająca jest przy tym forma wspomnianych Panów. Mimo 60-tki na karku prawa fizyki i grawitacji cudem ich ominęły.
LIKWIDATOR to klasyczne kino akcji. Dużo zapożyczeń z westernów. I całkiem przyzwoita dawka humoru. Bohaterowie są skonstruowani zdecydowanie prosto. Każdy tu ma swoją nieznaczącą rolę do odegrania. Oczywiście szef mafii, który uciekł FBI, to złowrogi maderfaker. Nie zna litości. A dla wolności sprzedałby własną matkę. Jest też FBI, które jest bardziej nieudolne, niż komendant policji w Koziej Wólce. No i, miasteczkowy szeryf z zastępcami. Jedyny, ostatni sprawiedliwy. Weteran policji. Jego kręgosłup moralny jest niczym sztywny pal Azji. Nie do naruszenia. Oczywiście, gdy system nawala. On i jego banda nieokrzesanych żółtodziobów, wkraczają do akcji, by sprawiedliwość wróciła na swoje miejsce.
Ten film to klisza. Nic w nim nowego, zaskakującego nie odnajdziemy. Postaci są proste, jak budowa cepa. Nawet historia jest łopatologicznie skonstruowana. Oczywiście musi ktoś zginąć, by pobudzić w bohaterach chęć zemsty i walki. Jest i historia miłosna. No i oczywiście przekupni policjanci.
Mimo to film ogląda się raczej bezboleśnie. Choć ubolewam nad czasem. Prawie dwie godziny to zdecydowanie za dużo. Parę zbędnych dialogów i scen do wycięcia i już byłoby milej. Rekompensuje te minusy spora dawka całkiem przyzwoitego humoru. Dużo ironii na temat wieku. No i dość krwawa rozpierducha, która o dziwo nie jest jakoś sztucznie wygładzona. Razi nachalny product placement.
Jednak to co mnie zaskakuje najbardziej to udział koreańskiego reżysera Jee-woon Kim. Kolesia od tak genialnych filmów, jak
Opowiesc o dwóch siostrach ,
Dobry, zly i zakrecony , czy
Ujrzalem diabla
. Może przyczyną wyjątkowości wspomnianych filmów, był autorski scenariusz. W przypadku LIKWIDATORA stał wyłącznie za kamerą. Mimo to, tak średniawa produkcja .... mocno mnie zdziwiła.
Sporo dobrego aktorstwa w filmie. Mnie ucieszył widok Peter Stormare, który oczywiście grał bardzo bardzo złego pana. Poza tym udział Forest Whitaker 'a, Eduardo Noriega , Luis Guzmán czy Rodrigo Santoro mocno podniósł poprzeczkę. Nawet Johnny Knoxville, z tym swoim głupkowatym stylem bycia, idealnie wpasował się w rolę. Przypałętał się również znany z PREDATORA indianiec Sonny Landham, którego autentycznie nie poznałam.
Myślę, jednak że przyglądając się ilości produkcji w podobnym stylu, nikt nic nie straci, jeśli tego filmu nie obejrzy. Ale jeśli ktoś ma ochotę na niezobowiązujące kino akcji to spokojnie można pyknąć. Jednak powiem szczerze, że filmowy powrót mojego ulubionego faszysty Mel'a Gibsona bardziej mnie przekonał.
Moja ocena: 5/10
0 komentarze:
Prześlij komentarz
Jeśli nie chcesz obrażać to pisz, co ślina na język przyniesie :-))