czyli kino w stylu retro. Bracia Coen zabierają nas do lat 20 ubiegłego stulecia. Czasów gangsterki i prohibicji. Czasów, w którym FBI jeszcze nie istniało, a mafia rządziła się nie tylko swoimi prawami, ale wszystkim i wszystkimi wokół. Sprawiedliwość była ślepa jak kret i głucha jak pień.
Fabuła jest dość zagmatwana. Tom Reagan (Gabriel Byrne) jest "doradcą" irlandzkiego mafiosa. Niestety wpada w hazardowe tarapaty i musi nieźle się natrudzić, by wyjść z tego bez szwanku. Tom przypomina mi kota. Cokolwiek się złego nie stanie, zawsze ląduje na czterech łapach. I tak dziwnym zbiegiem okoliczności uchodzi mu płazem podkradanie kochanki bossa, sfingowanie morderstwa, czy masakryczne długi. Jest to dość intrygująca postać. I prywatnie chyba zacznę stosować parę z jego chwytów. Absolutny tumiwisizm połączony z brakiem wyrzutów sumienia. Bardzo lajtowo podchodzi do życia. Ma w totalnym poważaniu strach przed śmiercią, a depcze mu po piętach non-stop. Stosowany nihilizm raczej mu pomaga niż szkodzi. Dzięki swojej bezkompromisowości, którą momentami można po prostu nazwać chamstwem, uznawany jest za mega cwaniaka i mądralę. Ma świetny PR. Właściwie nic nie robi, ale wie gdzie uderzyć, z kim pogadać i jak dobrze rozegrać karty, by wyjść na tym do przodu. To niezły szachista. Trzeba mu to przyznać. A ma przy tym pewien luz w sposobie bycia. To coś palnie od niechcenia, to rzuci jakimś dżołkiem, który w pięty idzie. Generalnie mało go obchodzi, czy mu palną w łeb, czy odetną członki. Ważne jest tu i teraz, bo jutra może nie być wcale. Jakby miał wyryte na twarzy: teraz to mnie wali, bo jestem na fali.
A poza tym to typ, który teoretycznie spodobałby się każdej kobiecie. Totalnie zimny i bez serca, ale za to z seksualnym temperamentem. Taki bad boy for life. Serce, jak głaz, zimny i beznamiętny wzrok, a mimo to ugania się za spódnicą, jak wściekły pies w marcu. Trochę trąci myszką jego relacja z kochanicą bossa. Sama już nie wiem, czy to wynik jego pokrętnej natury ? Zbędny wtręt na potrzeby podkoloryzowania fabuły, który zastosowali bracia Coen ? Czy też kobiety naprawdę są takie naiwne. Jakby nie patrzeć cała ta ich dziwaczna relacja mocno mnie zirytowała. O ile sensu takiemu związkowi w realu nie daję, o tyle na potrzeby fabuły to zgrabnie dobrana stylistyka.
To typowy film gangsterski. Klasyczny wręcz. Dwie rodziny mafijne zwalczające się nawzajem. Przekupna policja, która to raz stoi za jednym bossem, raz za drugim. W zależności kto więcej posmaruje. Władze miasta siedzą głęboko w kieszeniach mafii, a zbrodniczy proceder kwitnie i kwitnie i ma się dobrze.
Nie jestem fanką filmów gangsterskich. Zwłaszcza tych osadzonych w czasach wielkiego kryzysu. Gdybym miała to uzasadnić, to nie potrafię. Choć LAWLESS nawet mi się spodobał. Zdecydowanie wolę współczesne czasy w stylu DONNIE BRASCO, THE DEPARTED, MEAN STREET, CASINO, LOCK STOCK AND TWO SMOKING BARRELS, SNATCH, RESERVOIR DOGS, CARLITO'S WAY, GOODFELLAS, PULP FICTION czy SCARFACE. To klasyczne tytuły. Trzeba by jeszcze dorzucić do zestawu obowiązkowo OJCA CHRZESTNEGO, ale to już inna bajka. Strukturalnie inaczej zbudowany, niczym epopeja.
MILLER'S CROSSING spokojnie można zaliczyć do tego grona. Jest tu również spora dawka naprawdę dobrego humoru (ubawiłam się nieziemsko w scenie, w której Caspar złożył wizytę burmistrzowi). Poza tym mega zabawna była postać żydka Bernie'go. Taka mała sprzedajna menda. Kręci i wije się, jak tylko może. John Turturro w tej roli - palce lizać. Szkoda wielka, że ostatnio grywał w dość shitowatych produkcjach. Ten facet to wulkan energii.
Nawet, gdy film jest średniawy, nie sposób oprzeć się wrażeniu, że bracia Coen mają niesamowitą lekkość w tworzeniu rewelacyjnych scenariuszy. Przynajmniej pod kątem dialogów. Dzięki nim postacie nabierają rys komicznych. Nie są przesadnie sztuczne. Mają swoje wady, usterki, ale bez przesadyzmu. Gdzie trzeba potrafią tupnąć nogą, by zaznaczyć swoją pozycję. Poza tym sposób rozwiązania fabuły. Wprawdzie akcja zaczyna się momentami ostro zapętlać, jednak zmiana punktu ciężkości sprawia, że całość zaczyna być coraz bardziej intrygująca. Momentami zastanawiałam się, co jeszcze można wycisnąć z tych postaci, by jeszcze bardziej zakręcić fabułą. I myślę, że właśnie konstrukcja postaci i dialogi to najmocniejsze punkty filmu.
Może nie jestem w pełni nim zachwycona. Trochę raziło mnie takie sztuczne podkręcanie historii. Poza tym film, moim zdaniem, był o 30 minut za długi. Wątek miłosny bohaterów totalnie do mnie nie przemówił. Są to wprawdzie drobne mankamenty, ale lekko mnie zmęczyły. Na szczęście, jak to u Coen'ów można podziwiać świetnych aktorów. I tu absolutnie nie zawiódł Gabriel Byrne. A na widok młodej, rudej Frances McDormand oczy mi wyszły z orbit. Takiej jej jeszcze nie widziałam :-)
Coeanowie stworzyli naprawdę klasyczne kino gangsterskie. Jest tutaj wszystko, co w tym gatunku powinno się pojawić. Krwawe porachunki gangsterów, hazard, wielka kasa i szemrane interesy. Do tego motyw fatalnego zauroczenia i schemat gotowy. Mimo tego, film mnie nie chwycił. Może wybrałam sobie nieodpowiedni moment by go oglądać, ale jaki moment jest odpowiedni ? To film właśnie ma za zadanie przenieść nas w inny, ciekawszy świat, nawet jeśli nasz pozostawia wiele do życzenia. Obawiam się jednak, że tym razem ten świat pozostał na moim poziomie, czyli nie jest źle, ale mogłoby być jeszcze lepiej :-)
Moja ocena: 6/10
Pełna zgoda ze wszystkim co napisane ;)Niestety nie do końca mnie urzekł film i ocena 6 na 10 jest w sam raz
OdpowiedzUsuńuff.... już myślałam, że jestem defetystką i kalam klasykę :-)
UsuńTaka to klasyka, że ... ;) dosyć duże rozczarowanie jak dla mnie, bo spodziewałem się po tym filmie znacznie więcej.
Usuńja na szczęście bez wielkich nadziei... ale znam ten ból jak liczysz na szał, a wychodzi kupa gówna. chociaż powiem szczerze, że TRUE GRIT mnie też nie wziął, zupełnie.
Usuń