Nie lubię pisać o filmach Cronenberg'a. Trudno ocenić z czego ten fakt wynika. Może transgresja w jego filmach jest tak przytłaczająca, że aż ciężka do uchwycenia. Uchwycenia słowami. Cronenberg podobnie bowiem jak, w THE BROOD porusza wielowymiarowość ludzkiej osobowości i wykroczenie poza jej obręb. To co jest fascynujące w tych obrazach, to cienka granica pomiędzy obłędem, transgresją, a schizofrenią, której Cronenberg nie przekracza. Dzięki temu widz ma uczucie autentyczności i realności obrazu.
A obraz realnym jest. Za dowód posłużę się krótką notką, która nota bene opisuje fabułę filmu:
"Mimo iż film jest adaptacją książki, przedstawiona historia odwołuje się
do prawdziwych zdarzeń. Otóż w 1975 roku w jednym z nowojorskich
apartamentów znaleziono dwa na wpół nagie ciała w stadium rozkładu.
Denatami okazali się bracia Stewart i Cyril Marcus - identyczni
bliźniacy, z zawodu ginekolodzy. Śmierć spowodowało odstawienie
barbituranów."
Jeremy Irons genialnie odgrywa rolę dwóch bliźniaków jednojajowych. Na pierwszy rzut oka wydają się oni nie tylko fizycznie identyczni, ale również mentalnie. Im bardziej Cronenberg zagłębia się w głąb ich natury dostrzegamy kolosalne różnice. Elliot to silna osobowość, ekstrawertyk. Jest cynikiem, hedonistą i przywódcą w tym dwugłowym stadzie. Beverly, jest mocno sfeminizowany. Jak jego imię, które sugeruje, że w tym tandemie, on jest podbrzuszem. Tą miękką, delikatną i bardziej emocjonalną połową jabłka. Obaj bracia Mantle są jednak jednością. Świetnie się uzupełniają. Wymieniają rolami. Nie tylko biznesowo, ale i prywatnie. O ile jeden ma skrupuły, drugi go skutecznie od wyrzutów sumienia odciąga. Kiedy jednemu jest źle, drugi symbiotycznie odczuwa jego przygnębienie. Istnieją razem. Są jak żywa tkanka obrastająca twór, który tworzą. Niczym zrośnięci pępowiną, płucem, sercem, bracia syjamscy. Ich stany emocjonalne na przemian się uzupełniają i jedynym sposobem, by rozerwać ten łączący ich węzeł gordyjski, jest jego radykalne i gwałtowne przecięcie.
Film porusza w głównej mierze problem przywiązania i miłości braterskiej. Braku umiejętności samodzielnego funkcjonowania. Psychicznego uzależnienia od drugiej osoby. Uzależnienia z miłości. Bezwarunkowo. Elliot chcąc uchronić swego brata przed ostracyzmem buduje nad nim balon, kokon. A kiedy problem Bev'a się pogłębia, chcąc go bardziej zrozumieć i jednocześnie być bliżej jego stanu emocjonalnego, sam podąża drogą autodestrukcji Bev'a. I na przemian. Jeden ciągnie za sobą drugiego. Cronenberg podobnie, jak w THE BROOD snuje powoli historię jednostki ogarniętej obłędem. W odróżnieniu jednak, bracia Mantle nie są obciążeni nim genetycznie. To bardziej zależność i podatność na wpływy ma moc destrukcyjną. Najprawdopodobniej, gdyby Bev nie związał się z piękną aktorką, nie uległby pokusie uzależnienia od narkotyków.
Kolejny ciężki film. Może nie aż tak chłodny i surowy jak THE BROOD, ale równie poruszający. To długa podróż w głąb zależności ludzkich. I równie ciężka, co droga przez mękę. Ale takiego Cronenberg'a lubię. Sugestywnego, ale nie przegadanego, jak w jego ostatnim filmie.
Oczywiście Jeremy Irons jest zniewalający. Jak kameleon przeistacza się na ekranie to z brutalnego i ekscentrycznego loverboja, to w zahukanego, cichego naukowca. I może nie jest to łatwe kino, ale w przypływie większego banału i znudzenia warto po nie sięgnąć.
Moja ocena: 8/10
0 komentarze:
Prześlij komentarz
Jeśli nie chcesz obrażać to pisz, co ślina na język przyniesie :-))