Umęczona ostatnimi tygodniami ciężkiej pracy, intensywnych emocji i pogody pod burym psem zapragnęłam zrelaksować się przy filmie lekkim i niewymagającym. I film DRUŻBA NIE ŻYJE w zamyśle miał być taką właśnie lekką i przyjemną komedią. Cóż... takiej wtopy długo nie przeżyłam.
Z założenia nie czytam przed filmem opisów. Lubię ten moment zaskoczenia, a nie zawsze da się go uzyskać przeczytawszy najpierw kilka słów o fabule. Są oczywiście wyjątki: filmy głośne, biograficzne, na faktach, czy tzw.blockbustery, które nachalnie napraszają się do przeczytania i ów moment zaskoczenia zostaje skutecznie zatarty. Ale nie jest to tragedia. Próbuję się z lekka jedynie usprawiedliwić. Licząc bowiem na urocze filmidło dostałam dość przygnębiającą opowieść o urokach dorastania w rodzinie patologicznej, czy pełnym zaskoczeniu wynikającym z faktu, że żyjąc blisko z drugą osobą tak de facto niewiele, a czasami mało, o niej wiemy.
Małżeństwo tuż po ślubie zmuszone jest przerwać miesiąc miodowy, by pochować przyjaciela Pana Młodego, który zmarł na ich weselu. Ich podróż na pogrzeb, próba odnalezienia bliskich zmarłego staje się wnikliwą analizą związku obojga oraz przyjaźni między zmarłym a Panem Młodym. Nie zawsze żyć ze sobą, blisko siebie znaczy to samo, co znać siebie. Nie słowa, czy czas spaja ludzi. Nie tylko związki podlegają rdzy czasu, również przyjaźń. A właściwie głównie przyjaźń. Gdy nagle przyjaciele mają swoje rodziny, inne priorytety, więcej problemów, nagle zaczynają oddalać się od siebie. Mimo, że jest to proces całkowicie naturalny, jak wszystko w życiu podlegać powinno pielęgnacji. Oczywiście można dywagować, jak powinno dbać się o związki, przyjaźnie itd. Czy kolacje przy świecach, częste zapijanie robaka wystarcza ? A może czasami coś się gdzieś wypali, albo po prostu, ludzie dojrzewają a to dojrzewanie nie chce chadzać parami. Z pewnością jednak życie codzienne tak absorbuje, że pozostajemy ślepi na to co dookoła nas. Fabuła idzie jeszcze dalej. Nieświadomość drugiej osoby, jej problemów, rozterek pragnień, nie dotyczy wyłącznie związków, czy przjaźni, ale również rodzin, dzieci. Nie ma chyba większego rozczarowania, niż świadomość, że rodzić nie wie nic o potrzebach, emocjach, rozterkach swojego dziecka.
Mimo dość przytłaczającej fabuły, film ogląda się lekko. Świetna kreacja młodej Addison Timlin i Justin'a Long. Lubię tego aktora. I pewnie jego twarz to taka piłka zmyłka tego filmu. Znany z komediowych ról tutaj pokazuje swoją poważną stronę. Jego dialogi są tak sprytnie skonstruowane, by od czasu do czasu rozładowywały ciężką, jak betonowy kloc, atmosferę.
I tak dochodzę do momentu, w którym powinnam podsumować ten film i niestety muszę zawieść tych, którzy w tym obrazie poszukiwać chcą humoru. To raczej słodko-gorzka, wręcz momentami cierpka historia o stratach i ofiarach w miłości, przyjaźni, rodzicielstwie. Najsłabszym momentem jest jednak zakończenie. Trochę za bardzo banalne i przesłodzone. Ale polecam. Bardzo fajny film i bardzo lekko niesie tę historię.
Moja ocena: 6/10 (byłoby 7, gdyby nie ostatnie 5 minut filmu)
Myślałam o tym filmie jako ideał na jesienny, niekoniecznie rozrywkowy wieczór. Sama lubię Longa, a pomysł wydaje mi się ciekawie osobliwy. Słodko - gorzki? Lubię takie kino.
OdpowiedzUsuńBędzie więc pasował, jak ulał ;-)
Usuń