KONESER przeleżał mi na dysku ładne parę miesięcy. I powodem dla którego do tej pory nie pałałam chęcią, by po ten tytuł sięgnąć było kino włoskie, którego fanką nie jestem. Banalne, ale taka prawda. W swoim zacietrzewieniu jednak zapomniałam, jak bardzo sobie cenię filmy Tornatore i nie mam tutaj na myśli wcale MALENY. Moje ulubione tytuły tego reżysera to Nieznajoma i Baarìa. Dzisiaj do tego wspaniałego duetu dorzucam KONESERA.
Film jest wielowymiarowy i dzielę go na trzy składowe. Pierwsza to wspaniale budowana kryminalna opowieść o pazernym właścicielu domu aukcyjnego Virgilu, który potrafi z premedytacją oszukiwać i kłamać dla osiągnięcia własnych korzyści. Druga to historia miłosna pomiędzy Virgilem a panną Ibbetson. Trzecia warstwa natomiast, to samotność i pragnienie miłości.
Virgil to klasyczny samotnik. Żyje wśród swoich dzieł sztuki. Samotnie jada. Samotnie rozkoszuje się swoimi pięknymi obrazami. Posiada cudowną pasję, której nie ma z kim dzielić. A jedynymi kobietami w jego życiu to te na obrazach. Idealne, nieskażone, posłuszne.
Jest perfekcjonistą. Jednak ten perfekcjonizm wymieszany jest z ostrą neurozą. Przesadnie dba o higienę. Unika dotyku i kontaktu wzrokowego z ludźmi. A nader wszystko jest nieuprzejmy i szorstki w obyciu. Podążając wgłąb historii za bohaterem dostrzegamy, że jego fiksacje są nabyte, urojone. Pod wpływem uczucia otwiera się zarówno na świat, jak i ludzi. Nie potrzebuje już rękawiczek chroniących przed bakteriami. Swobodnie rozmawia przez telefon, którego panicznie się bał. Zmienia swoją powierzchowność radykalnie. Nagle z opryskliwego sknery staje się ciepłym i uroczym człowiekiem. Tornatore nie kombinuje w usprawiedliwieniach bohatera. Dla Tornatore droga przemiany jest prosta, jak budowa cepa. To miłość zmienia. To miłość przeistacza. To miłość ma większą moc, niż niejedna kozetka u psychoanalityka. Idzie jeszcze dalej i ucina łeb miłości w najmniej odpowiednim momencie. Tornatore bowiem nie jest przesadnym romantykiem. Rozlicza miłość wystawiając jej masakrycznie wysoki rachunek. Najsmutniejszą bowiem konstatacją tej niesamowitej, łamiącej bariery historii miłosnej jest prawda znana wszystkim, niby banalna, a jakże prawdziwa: miłość jest ślepa !
Ten film to klasyk. Klasycznie prowadzona historia. Cudownie budowane napięcie. Subtelnie, lirycznie. Tajemniczość przedziera się przez każde drzwi wielkiego domostwa panny Ibbetson. Intryguje. Świerzbi. Łaskocze w nos. Szłam jak ślepa za bohaterem. Z rozdziawionymi ustami pochłaniałam piękne kadry. Przepych scenografii. I genialnie prowadzoną linię melodyjną Ennio Morricone. To stara szkoła kinematografii. Takich filmów współcześnie się nie kręci. Wszystko jest perfekcyjne. Zapięte na ostatni guzik i przemyślane. Nie ma tu przypadków. Tak jak nie ma przypadku w uczuciu Virgil'a i Claire. I mogłoby się wydawać, że Tornatore jest staromodny. Przestarzały. Zaśniedziały, jak te bibeloty Virgila. Porośnięty mchem. Pordzewiały. Tornatore daje nam pstryczka w nos i swoją historię miłosną buduje na analogii do współczesnych romansów internetowych. Miłość bohaterów mimo, że w tzw.realu niczym nie różni się od typowego czatu internetowego. Zaczyna się ironicznie. Między bohaterami początkowa niechęć i nieuprzejmość poprzez liczne rozmowy przeradza się w uczucie. Uczucie, które jest czyste. Niezmącone obrazem. Virgil nie widzi Claire. On ją poznaje wyłącznie przez słowa. Przez tajemnicę, która kryje się za drzwiami. Które intrygują i krzyczą by je otworzyć. Virgil'a wciąga ta gra. Wciąga na tyle, by się jej bezwładnie poddać.
Jestem kompletnie oczarowana tym filmem i geniuszem Tornatore. To film, można powiedzieć, perfekcyjny. Nie widzę w nim rys. Może drażnić iluzoryczność. Może irytować banał miłosny. Ale ten banał jest wokół nas na co dzień. Jednych on wciąga. Drugich omija wielkim łukiem. A Tornatore na tej bazie właśnie zbudował dodatkowo wspaniałą kryminalną intrygę. Może nie jest wielce oryginalna, ale kompletnie mnie wessała.
Ku ironii, ostatnio zachwycałam się rewelacyjną kreacją Tom'a Hanks'a w KAPITANIE PHILLIPS'ie. Muszę się jednak skorygować z lekka. Wyrażając się kolokwialnie, ale to co odwalił Geoffrey Rush to jest głęboki, ciemny i zimny kosmos. To jest ma-sa-kra !!! Sory Tom, ale dla mnie masz jeszcze sporo do nadrobienia. Rush jest po prostu mistrzowski.
Pozostaje mi zachęcić tych, którzy się jeszcze ociągają. Film jest rewelacyjny.
Moja ocena: 9/10
Zgadzam się! Film bardzo mi się podobał. Prawie idealny:)
OdpowiedzUsuńSkoro jesteś oczarowana, oczarowany muszę być i ja. Przesuwam film z pozycji do obejrzenia z 76 na 23 ^^.
OdpowiedzUsuń:-) to co ty za perełki tak kisisz w pierwszej dziesiątce ??!!!! ;-)
Usuń