czyli nieudany mariaż rewelacyjnego pisarza z wielkim reżyserem, którego sława zaczyna echem odbijać się od ścianek pustej lodówki.
Sama już nie wiem co bardziej boli... sprzedanie się McCarthy'go, czy kolejny gniot wypuszczony z rąk jednego z moich ulubionych reżyserów.
Problem tego filmu wcale nie tkwi w scenariuszu. Scenariusz zawiera solidne przesłanie i jest naprawdę dobry. Słaby punkt tkwi w ubraniu słów obrazkami i pomyśle, aby mądrości życiowe ulatywały z ust ludzi, którzy na taką mądrość nie zasługują. Ludzi, którzy teoretycznie, są prości i raczej inteligencją grzeszyć nie powinni, a przez których przepływa spostrzegawczość człowieka inteligentnego. Paradoksalnie McCarthy dziecięcą naiwnością i głupotą obdarzył bohatera wykształconego i rozgarniętego.
McCarthy popełnił wielki błąd budując kryminał na tak mocno psychologicznym podłożu. To typowa historia o ludzkiej pazerności i chciwości, przekładana na prawa bezlitosnego handlu narkotykowego. Trudno mi naprawdę zrozumieć, dlaczego Cormac obdarzył kurzą ślepotą bohatera, który z praktyki wie, jak wielkim ryzykiem obarczony jest biznes z ludźmi, którzy wyznają jedną zasadę... brak zasad ! Razi mnie również pewna oczywista oczywistość wynikająca ze zbudowanych dialogów. Dialogi bombardują sloganami o ciężkim życiu. O świecie, w którym jesteś sam jak palec. O przyjaciołach, którzy pojawiają się wtedy, kiedy czegoś oczekują, a w chwili niebezpieczeństwa ulatniają się niczym kamfora. O śmierci, która nie jest karą, a wybawieniem. A pustka, która po niej zostaje jest wystarczającą zapłatą i karą.
Razi ckliwość. Miłość Adwokata do swojej partnerki, jest równie naiwna, co jego głupota. Trochę zostałam w nią nachalnie wtrącona. Wielkie uczucia u człowieka, który cynicznie i z kalkulacją podchodzi do ludzi trochę trącą myszką.
Niepotrzebnie ta historia została przełożona na język świata kryminalnego. Słuchając dialogów bliżej temu obrazowi do SUNSET LIMITED, niż do TO NIE JEST KRAJ DLA STARYCH LUDZI. Niestety większość spodziewała się powtórki z rozrywki produkcji braci Coen, co widać było po minach osób siedzących, tudzież wychodzących z kina. A to wybitnie kino kanapowe. Niestety mądre sentencje, życiowe obserwacje tracą na swej mądrości i autentyczności poprzez karykaturalnie nakreślone postaci. Jednak gdyby odłupać tę skorupkę od jajka i spokojnie, już na kanapie, przysłuchać się temu, co bohaterowie mają do powiedzenia, może nie ujrzymy gwiazdy betlejemskiej po raz drugi, ale utwierdzimy się w przekonaniu, że to nie my jesteśmy głupcami, cynikami i sarkastycznymi chamami, ale to świat nas takimi skonstruował. By żyło się lepiej, łatwiej i przyjemniej. Proza życia Cormac'a jest bowiem bezwzlgędna i nie znosi półśrodków. Albo dajesz ciała, albo wygrywasz. Albo jesteś lojalny, albo jesteś zdrajcą. Albo kochasz, albo nienawidzisz. To świat bardzo kategoryczny, przez co brutalny. Rządzony imperatywami. Czarno-biały. I znów na myśl przychodzi myśl o SUNSET LIMITED.
Oczywiście duet Scott-McCarthy to zabieg iście marketingowy. Takim jest też genialna obsada, w której na czele z pewnością wybija się Brad Pitt i Javier Bardem. Z żeńskiej części, no niestety Diaz powaliła beznamiętną Penelope i nie wynika to z konstrukcji postaci obu Pań. Najsłabszym ogniwem jest z pewnością Fassbender. On i jego bohater, tytułowy Adwokat. Sceny z jego udziałem wycięłabym w cholerę, bo są miałkie, bez wyrazu i tandetne. To sceny z przemytu narkotyków i prób przechwycenia towaru były najbardziej interesujące. Absolutnie postać Adwokata mnie nie fascynowała. Jego dziwna melancholijność i ckliwość tak mnie irytowała, że autentycznie miałam ochotę przesunąć te sceny do przodu. Natomiast Pitt i Bardem po raz kolejny udowodnili, że nie trzeba być aktorem pierwszoplanowym, aby podkręcać tempo pod własne dyktando i nadawać nudnej papce wigoru i energii.
Powiem szczerze, że nie spodziewałam się rewelacji w temacie nowego filmu Ridley'a. Podskórnie czułam, że nie będzie łatwo i przyjemnie. Liczyłam jednak, że historia McCarthy'go uniesie jego reżyserkę i będzie wystarczająco mocna, by obronić sam film. Niestety Scott nie miał absolutnie pomysłu na zobrazowanie scenariusza Cormac'a. Bawił się scenami bez ładu i składu. Rozbudował te, które nie miały kompletnie żadnego znaczenia (wizyta Malkiny w konfesjonale, łóżkowa scena początkowa, spotkanie z byłym klientem Adwokata, czy jego rozmowa z właścicielem meksykańskiego baru). A środek ciężkości postawił nie tam gdzie trzeba. Z całej tej bowiem kryminalnej brawury wyłącznie dwie sceny nadawały się do kina akcji: scena z motocyklem i linką, oraz zaciskiem na głowie Pitt'a w Londynie. Cała reszta to solidne podwaliny na kino psychologiczne, z którego Scott uczynił nudną pulpę. Szkoda, szkoda scenariusza. Wolałabym ADWOKATA czytać, niż oglądać w takiej formie. Póki co, duetowi Scott-McCarthy ja już podziękuję.
Moja ocena: 5/10
Strasznie się zawiodłem na tym filmie. Taka obsada, a stworzyli takiego gniota, że aż żal na to patrzeć! Pieniądze wyrzucone w błoto.
OdpowiedzUsuńNic dodać nic ująć. Również miałam wielkie oczekiwania wobec tego projektu !
Usuń