Wszystkie molekuły mojego ciała mówiły mi - ten film ci się spodoba. Już za pierwszym razem, gdy ujrzałam postery promujące. Zupełnie, gdy patrzysz na kogoś lub na coś i wiesz, że to jest wypełnienie tych pustych miejsc, które się w tobie wypaliły lub po prostu czekają. Kolory, tło, twarze, oczy, które całkowicie wpasowują się w wykształcony obraz świata, czy tęsknotę. Tak patrzyłam na poster, tak patrzę na film.
Historia nie jest wysublimowana. To prosta ścieżka do odszukania drugiej osoby, która wypełni wszystkie twoje luki. Tytułowy Charlie po stracie matki wybiera się w podróż do Rumunii. Oczywiście w życiu nie ma przypadków. To już wiemy. Pewne okoliczności, które nas spotykają mają zadanie przekazania nam pewnej informacji. Pytanie tylko, czy umiejętnie ją odczytamy i będziemy potrafili się z nią zmierzyć. Charlie potrafił. To owa okazja skierowała go do Gabi. Ta dwójka wzajemnie uzupełniła w sobie wszystkie tęsknoty, pragnienia i strach, które ostatecznie przerodziły się w miłość.
Całe te law story dodatkowo podszyte jest warstwą kryminalną. Gabi bowiem zamieszana jest w światek przestępczy, w który Charlie mimowolnie zostaje wepchnięty. I tak powoli, ale ze sporą dawką dramatyzmu reżyser przenosi nas z urokliwego świata uczuć w brutalność ulicy.
Film jest arcypięknym obrazem pełnym melancholijnych zdjęć z rąk Roman'a Vasyanov'a. Fredrik Bond umiejętnie podkreślił je rewelacyjną ścieżką dźwiękową i tłem muzycznym. Każdy kadr to soczyste piękno, które wylewa się wprost z ekranu. Wspaniałe sceny jazdy narkotykowej. Cudowne spowolnienia. I piękna panorama Bukaresztu nocą. Nawet brudny Shia w takich zdjęciach wyglądał cudownie. Można się zakochać w tym filmie. I autentycznie obraz mnie uniósł. Rzadko się bowiem zdarza, że spotyka się na swojej drodze osoby, rzeczy, obrazy, filmy, które w 100% odzwierciedlają, to co chciałbyś przekazać słowami, a twój słownik jest zbyt na to ubogi. Jeszcze rzadziej się zdarza, gdy te wszystkie tęsknoty i pragnienia zostają skutecznie nakarmione, a luki, wypalone dziury wypełnione i zalakowane. Ten film w pełni mnie usatysfakcjonował. Może nie samą treścią a sposobem jej przekazania. To klasyczny przypadek filmu, w którym z pozoru banalny temat dostaje skrzydeł i unosi się ponad chodnikami. I wszystkie błahostki, tandeta i kicz nagle nabierają nowego, głębszego znaczenia. Nagle ich szpetota przeradza się w piękno i nagle "odbrażamy" się i znajdujemy w sobie nowe pokłady emocji. Bardzo fajny był ten seans. Bardzo fajnie jest móc podążać zaraz za plecami bohaterów.
Może nie jest to dzieło wybitne. Jest wizualnie piękne i odzwierciedla wszystko to, czego "ja" szukam w kinie o miłości. Najsłabszym punktem jest jednak zakończenie, które nie do końca do mnie przemawia. Trochę przesadne i na wyrost. Ale... jak się ma taki tandem aktorski na ekranie (LeBeouf vs. Mikkelsen), każda większa wpadka staje się błaha.
Świetny debiut reżyserski. Całkowicie zauroczona mogę go wam śmiało polecić.
Moja ocena: 7/10
0 komentarze:
Prześlij komentarz
Jeśli nie chcesz obrażać to pisz, co ślina na język przyniesie :-))