Nie jestem w pełni zachwycona tym filmem. I nie jest to kwestia formy, choć to klasyczny wyciskacz łez. Raczej sposób opowiedzenia tej historii, jakoś mnie mało przekonał, a zachowania bohatera irytowały.
Małżeństwo przy śniadaniu ostro się kłóci. Żona stanowczo odpowiada, że ma dość. Mąż przepuszcza informację przez palce. Żona wychodzi do pracy. I już nie wraca. Zostawia Paula i dwójkę swoich dzieci.
Historia zaczyna się w rok po odejściu żony Paula. Kiedy to on zmęczony podejrzeniami policji o morderstwo, brakiem gotówki i pracy, postanawia wyruszyć za namową swego brata do domu rodzinnego. Dzieci oczywiście są pod jego opieką. Mocno naznaczone nieobecnością matki. I Paul snujący się jak cień człowieka, rozpaczający, wspominający, roztkliwiony.
Historia jest bolesna, nie da się ukryć. Strata matki przez dwójkę małych dzieci i ojciec, który nagle musi wypełnić lukę po matce. Zagubiony, szamocze się pomiędzy nadzieją na powrót żony i próbą posklejania roztłuczonego na drobne kawałki życia. I to właśnie owa podróż do domu rodzinnego, praca u jego brata ma jemu i jego dzieciom dać namiastkę normalności.
Film mógłby być wielkim dramatem. Jednak postać Paula jest dość irytująca. Jego szamotanie się. Niepewność. Nieumiejętność ułożenia sobie życia i uporządkowania sprawia, że nie potrafię się z nim w pełni zidentyfikować. Denerwowała mnie bowiem ta chaotyczność i wieczny problem: chcę, czy nie chcę, mogę a może niekoniecznie. Brak zdecydowania i odbijanie się od ściany nadaje jego życiu niestabilności, którą mocno odczuwają dzieci. Do tego dochodzi konflikt pomiędzy braćmi i jego męska solidarność z uciemiężonymi, która powoduje masę kłopotów. Paul jest naprawdę ciepłym mężczyzną, troskliwym i kochającym, jednak jego niepewność i chaotyczna natura sprawia, że dla osób zorganizowanych staje się mocno irytujący.
Poza tym obraz jest naprawdę przeciętny. Nie wnosi żadnej wartości dodanej do filmów o opuszczonych przez matki rodzinach. Najbardziej porusza tragizm dzieciaków. Jednak jest on cząstkowy w całej fabule i jedynie w scenie końcowej wzbudza wiele emocji.
Nawet mój jeden z bardziej lubianych francuskich aktorów Benoît Magimel nieszczególnie się popisał. Był dobry i owszem, ale nie widzę w jego kreacji ponadprzeciętnej formy. To z pewnością jeden z tych filmów, które po obejrzeniu przemkną nam przez głowę i ulotnią się zaraz po obejrzeniu kolejnego filmu. Absolutnie bez rewelacji, ale solidnie.
Moja ocena: 5/10
0 komentarze:
Prześlij komentarz
Jeśli nie chcesz obrażać to pisz, co ślina na język przyniesie :-))