I chyba fanką Ozon'a już nie zostanę. Pogoda wprawdzie barowa, ale seans był na trzeźwo i na trzeźwo stwierdzam, że strasznie to średniawe. Pomysł zacny i jak zwykle realizacja siadła. Ale Ozon już tak ma, pod grubą warstwą bełkotu kryje się przyzwoita historia.
François Ozon wybrał sobie ciekawy temat zdemaskowania warstw społecznych. Na przemian egzaminuje intelektualistów z dorobkiewiczowskim mieszczaństwem zwanym potocznie burżuazją oraz z zubożałą, żeby nie powiedzieć trochę patologiczną klasą społeczną.
Naszych intelektualistów Ozon przedstawia jako małżeństwo. On, nauczyciel francuskiego (Fabrice Luchini). Niedoszły prozaik. I ona (Kristin Scott Thomas), niespełniona artystka prowadząca galerię bogatych bliźniaczek w sposób nieudolny i totalnie nieporadny. Nasz nauczyciel poznaje młodego ucznia (Ernst Umhauer), który przynosi mu do oceny swoje opowiadania. Ów uczeń pochodzi z biednej rodziny. Wychowywany przez schorowanego ojca i porzucony przez wyrodną matkę. Jako obiekt opowiadań wybrał sobie rodzinę chłopca z klasy. Wkupił się w jego sympatię, dzięki której może czerpać inspirację z obserwacji jego, jak to nazywa "normalnej" rodziny. Ta "normalna" rodzina, to mieszczańskie małżeństwo 2+1. Ona znudzona i zblazowana pani domu (Emmanuelle Seigner). On, sfrustrowany i niedoceniany handlowiec (Denis Ménochet). I syn, fan ducha zespołowego. Wszyscy za jednego, jeden za wszystkich. Życie tej rodziny staje się obiektem literackich fascynacji i inspiracji młodego, psychopatycznego ucznia, który czaruje swojego nauczyciela talentem powieściopisarskim, a ten jak chłoptaś daje się wciągnąć w jego gierki.
Ozon, nie byłby oczywiście Ozonem, gdyby w historię nie wprowadził gejowskiego wtrętu. Nawet jeśli miałby on być w postaci niewinnego pocałunku. Drugą charakterystyczną cechą jego filmu jest styl opowiadania. Historię snuje powoli. Roztacza mgłę w postaci intrygi, która powoli rozrzedzając się ujawnia kolejne karty opowieści. Jednak sposób w jaki to czyni jest po prostu nudny. Odnoszę wrażenie, że Ozon to niespełniony filmowiec, który ma tendencje powieściopisarskie, tylko talentu brak. "Rozpisuje" swoje filmy, niczym jego idol Flaubert. Jednak w przeciwieństwie do pisarza, brakuje mu lekkości i polotu. Wszystko to monotonne do bólu. Dyskusje, cierpka narracja no i fabuła, która się wlecze, jak flaki w oleju. I nawet spora dawka humoru nie pomaga. Podobała mi się tutaj obśmiechujka sztuki współczesnej, która w oczach Ozona wypadła jako przesadzona myśl twórcza, odstająca od wszelkich wyobrażeń.
Najbardziej jednak zdenerwowała mnie postać młodego ucznia, który wkupił się we względy rodziny i swego nauczyciela, po to tylko by móc pisać opowiadania. Nie wiem na czym polega pisarstwo. Nigdy pisarzem nie byłam. Nie rozumiem również zachwytów jego nauczyciela. Czy zmysł obserwacji nie wystarcza by napisać cokolwiek ? A co z empatią ? A co z wyobraźnią ? Nasz młody bohater do pisania potrzebuje namacalnego doświadczenia. Jest jak koń. Jak nie widzi, nie idzie. Wykorzystuje przy tym bezdusznie swego przyjaciela. Manipuluje jego rodziną. Mało tego. Manipuluje naiwnym, starym nauczycielem i ostatecznie jego żoną. Wszyscy oni zauroczeni widzą w nim niewinność. Okazuje się jednak, że to młody psychopata. Czerpie radość z cudzych nieszczęść. A i sam potrafi przyłożyć do nich rękę. Wkurwił mnie ten typ niemożebnie i strzelam na niego focha, bo nie znoszę takich ludzi. Mały intrygant z pełnymi portkami.
Nie mam więc pretensji do Ozona o ideę, którą próbował sprzedać. To dobrze skonstruowana historia. Pełna intryg i kontrowersyjnych zachowań. Mam jednak duży ból do realizacji. Naprawdę mnie zmęczył ten film. O ile początek zapowiadał się zachęcająco, o tyle im dalej w las tym ciemniej. Nie pomogły świetne kreacje aktorskie, ani humorystyczne wątki, zwłaszcza te dotyczące roli Scott Thomas. Wszystko to trochę na wyrost i mocno przegadane. Ale taki jest Ozon. Ostatni jego film, który do mnie trafił w sposób szczególny to
Czas, który pozostal
z 2005 r. Od tej pory jest bardzo przeciętnie.
Moja ocena: 5/10
0 komentarze:
Prześlij komentarz
Jeśli nie chcesz obrażać to pisz, co ślina na język przyniesie :-))