Nie będę się dużo rozpisywać nad drugim filmem Pani Rosłaniec, bo i jej debiut do najlepszych nie należał. Chociaż jeśli porównywać te dwa tytuły do siebie, to z pewnością GALERIANKI wypadły bardziej autentycznie, niż ten przekoloryzowany teledysk, który Pani reżyserka nazywa rzeczywistością.
Jedyną konstatacją, jaka nasuwa się po obejrzeniu BEJBI BLUES, to ta, że po raz kolejny dziecko, które ma dziecko, nadaje się na rodzica, jak założenie świni siodła i próba jej ujeżdżania. Tak widzi rodzicielstwo kilkunastoletniej dziewczyny Rosłaniec. I nie daje nam powodów, by ten obraz zmienić. Młodociani rodzice, to przede wszystkim dzieci pod kątem emocjonalnym. Sposób zachowania, podejście i emocje, jakie wyrażają nie przeczą tezie, że to dzieciaki. Dzieciaki, które zamiast zajmować się swoimi dziećmi, powinny z dziecinady wyrosnąć. Jednak z rzeczywistości wiemy, że w naszym kraju dzieci rodzić trzeba, czy je się chce mieć, czy nie. Chyba, że ktoś ma kasę na aborcyjną emigrację.
Zastanawiam się, czy zamierzeniem reżyserki było uświadomienie widzom, że w przypadku takich indywiduów na ekranie lepiej jest podjąć decyzję o usunięciu ciąży, niż skazywać dziecko na patologię ? Nie sądzę jednak, by Rosłaniec poszła w swoim obrazie tak daleko. Wydaje mi się, że jej film, podobnie jak w GALERIANKACH, jest próbą uchwycenia pewnego typu środowiska i skontrastowanie go z czasami, w których żyją. Tak jak to miało miejsce w przypadku SALI SAMOBÓJCÓW. Współczesne "rozpasanie" seksualne nijak się ma do wiedzy w tym zakresie, dzięki czemu możemy podziwiać cuda wianki na ekranie lub być zasypywani niusami o dzieciach w zamrażarkach, beczkach po kapuście, o katowaniu nie wspominając. Jednak Rosłaniec znów nie idzie tak daleko. Bohaterka niby swe dziecko kocha. Problem w tym, że ta miłość jest kompletnie niedojrzała, co niestety przynosi więcej sytuacji patologicznych, niż ona sama ma w swej intencji.
Jacy są więc licealiści wg Pani Rosłaniec ? Z pewnością niezbyt rzutcy. Dziewczyny puszczają się na lewo i prawo. Już nie dla pieniędzy i pary dżinsów, ale dla zabawy i nabycia "życiowego doświadczenia". To przede wszystkim pustaki, które bardziej interesuje kolor kiecki i wysokość obcasa, niż to co mają sobą do zaprezentowania. Zresztą ich prezentacja wynika z tezy, jak cię widzą tak cię piszą. A im ostrzejszy obraz tym lepiej. Chłopcy też do inteligencji nie należą. Z pewnością nie jest to materiał na ojca. W tym wieku nie myśli się o pieluchach. A biorąc pod uwagę, że z natury chłopcy później dojrzewają emocjonalnie i fizycznie od dziewcząt, wniosek nasuwa się sam.
Świat według Rosłaniec to świat przekoloryzowany. Wszystko w tym filmie jest dla mnie sztuczne. Ubiór bohaterki rodem z wodewilu. Zachowanie dyrektorki z przedszkola, która wygląda niczym Herta w serialu W KAMIENNYM KRĘGU. Dzieci w przedszkolu. Czy zachowanie chłopaka ze sklepu z ciuchami, który jest połączeniem chłopca z ADHD z upośledzonym dzieckiem. Sama już nie wiem, czy reżyserka uważa widzów za zidiociałych kretynów. Jej nachalna stylistyka obraża moją inteligencję. Znamy przecież filmy (JUNO, PRECIOUS, PALINDROMES, czy polskie KI), które nie mają chamskiej, neonowo-teledyskowej stylistyki, a przekazują więcej wartościowej treści, niż ta w BEJBI BLUES. Nie mówiąc o tym, że Rosłaniec nie pozostawia zbyt wiele nadziei na zmianę i nabycie mądrości z popełnionych błędów przez własnych bohaterów. Scena końcowa jest wymowna. Wniosek jest jeden - bohaterowie BEJBI BLUES to kompletne tłumoki, których należałoby poddać przymusowej wazektomii, czy sterylizacji, a jeśli nie to przynajmniej wymianie szarych komórek.
Nie trafia do mnie kino, w którym jedyną cechą wspólną z rzeczywistością jest język którym posługują się bohaterowie. Nie jestem też wielbicielką kina, które nachalnie próbuje wywrzeć na mnie wrażenie poprzez przesadnie zintensyfikowaną wizualizację połączoną z prowadzeniem kamery z ręki. Takie kadry naprawdę źle się ogląda. No i te dialogi... poziomem nieodstające od inteligencji bohaterów.
Dziwny to obraz. Z jednej strony próbuje przekazać ważne kwestie i problemy, a z drugiej strony robi to w sposób zbyt, jak na mnie prosty, żeby nie powiedzieć prostacki. Może to kwestia wyboru targetu. Może Rosłaniec wiara w inteligencję 17-letniego widza skupia się na tym, że nie potrafi on myśleć, a jedynie oglądać kolorowe obrazki ? Nie wiem. Wiem tylko jedno... słabe to i denerwujące było.
Moja ocena: 3/10
ps. na uwagę zasługuje znamienna rola Frycza. Aktor nie wypowiedział ani jednego słowa. Nawet nie beknął, czy burknął pod nosem. Nie wiem, czy to zamierzenie Rosłaniec, czy aktor nie zamierzał się kompromitować ? Moim zdaniem to najlepsza rola w tym filmie :-)
Zgadzam się. Słaby to film, kulawy i nierzeczywisty. Mnie też nie poruszyła ta grupka młodocianych hipsterów bawiących się w dorosłych. Zakończenie przewidywalne.
OdpowiedzUsuń