Jeszcze w samym kinie, jak mantrę powtarzałam, oby ten film okazał się dobry inaczej będzie to pierwszy raz, kiedy wyjdę z kina. Wizja ponad dwugodzinnej nasiadówy w ciemnicy mając na nosie kuriozum i przed oczami kolesia w blaszanych rajtuzach mocno mnie odstręczała. Ale... ale... jest dobrze... jest bardzo dobrze. Mało tego zaryzykuję tezą, że to najlepsza część z całej trylogii dodając Awendżersów do zestawu.
Nie przepadam za kinem komiksowym. Przynajmniej od pewnego czasu. Uważam, że rynek został przesycony torami, supermenami, batmanami, hulkami, spajdermenami, iksmenami i tak dalej i bez końca i w różnej wersji, w innej odsłonie, bardziej uczłowieczeni lub bardziej kosmiczni, do wyboru do koloru, you name it. Masa tego przez te lata przewinęła się na ekranie i obawiam się, że następna fala uderzeniowa przed nami. Już przestraszyli mnie trailerami, bo oto sezon otwarty, a tu iron man za nami, a przed nami thor i superman (trailer bardzo zachęcający, tak na marginesie). Wydaje mi się jednak, że ktoś tam w tym plastikowym holyłudzie jeszcze myśli, ponieważ wybór Shane Black na reżysera i współscenarzystę był strzałem w dziesiątkę.
Kolo stworzył kilka naprawdę niezłych scenariuszy, można powiedzieć, że do już kultowych filmów, i nakręcił jeden naprawdę dobry. Do dziś rozbawiają mnie postaci z ZABÓJCZEJ BRONI. Ich relacje i dialogi to przykład typowego dla gatunku buddy film układu. Na zasadzie przeciwieństwa się przyciągają stworzono świetne kino akcji, a za postacie, ich charakterystykę odpowiedzialny był właśnie Black. I ta lekkość, różnorodność i poczucie humoru odczuwalna jest w IRON MANie. No i rewelacyjny film KISS KISS BANG BANG. Pamiętam, jak bardzo mnie ten tytuł zaskoczył. Już miałam odrzucić seans dwóch holyłudzkich pijaków na ekranie, ale okazał się on bardzo zabawnym kryminałem. Black potrafi przykuć uwagę widza ciekawymi, nieszablonowymi postaciami. Potrafi im nadać rysu człowieka po przejściach, by historię uczynić bardziej przystępną i życiową.
Trudno co prawda mówić o Iron Manie, jako kinie życiowym. Jednak w tej wersji nastąpiła pewna dekonstrukcja bohatera. Podobnie, jak to miało miejsce w Batmanie. Tony Stark bowiem nie jest już lawdżojem, postrzeleńcem i bywalcem salonów, którego ego pożarło razem z butami i który nie odróżnia jawy od snu. Nie jest chłopcem bujającym w obłokach, którego porażka się nie ima. Nowy Stark ma kryzys, przeżywa stres i przygnębienie. Mało tego, kocha i troszczy się. Mój boże, myślę, ucieli mu jaja. Oj nie, cały czas je ma, pod szczelnym, żelaznym wdziankiem :-).
Trójka to trochę powrót do korzeni pewnego rodzaju zabawy gatunkiem filmowym. Odchodzi się tutaj od typowo naukowego podejścia do tematu. Oczywiście wizja zbawienia świata jest równie mocna, co w poprzednich częściach. Jednak wkradł się tutaj nowy czynnik. Poczucie winy - Stark uważa się za prowodyra zaistniałej sytuacji, bowiem po części wykreował swoje demony. A po drugie, to bezwarunkowe uczucie. Stark nie jest już tylko hiperbohaterem. Jest mężczyzną, który opiekuje się i troszczy o swój związek. Kocha Pepper i ta miłość staje się nowym motorem napędowym jego działań. Oczywiście nie obejdzie się od wpadek, w końcu Stark to rasowy wybuchowy temperament. Jednak Stark w oczach Black'a stał się dojrzalszy i mądrzejszy. A przede wszystkim na tyle świadomy siebie, by wybujałe ego utrzymać w ryzach. Stark to przede wszystkim zmęczony gościu, który sam dostrzega pewien absurd swoich dotychczasowych działań.
Black oszczędnie waży oponentów. Nie ma tutaj kosmitów, wytatuowanych obwiesi z elektrycznym biczem w ręku i papugą na ramieniu, czy brodatego potwora w metalowej zbroi. Black wprowadza czarny charakter, który jest swego rodzaju zasłoną dymną. Zastanawia mnie na ile powinniśmy się martwić alegorią postaci Mandaryna (Ben Kingsley), który jest żywcem ściągnięty z postaci Bin-Ladena. Nie będę wchodziła w szczegóły, by nie spojlerować. Mandaryn okaże się bowiem ..... :-))) Ogłaszam go moim tegorocznym filmowym bohaterem. Co za postać !!! Miazga. Szkoda, że tak mało.
Całą krecią robotę czyni jednak postać Aldrich'a (Guy Pearce). To niestety przykład człowieka z niesamowitymi kompleksami, który jest chodzącym lontem. Niewiele trzeba bowiem uczynić, by z potulnego baranka stał się przyrodnim bratem Hannibala Lectera. To trochę cicha eminencja wszystkich szalonych filmowych naukowców. Może nie fruwa ona po swoim laboratorium w białych łachu i ociekających tłuszczem od niemycia włosach. Jego mocą jest bowiem, nie tyle mózg, co psychika.
Można by analizować postaci Iron Mana 3 bez końca. Black bowiem tak je skonstruował, że w tych dwóch godzinach seansu, każdy z nich ma okazję rozwinąć swoje skrzydła. Takim przykładem są dwie postaci, które w poprzednich częściach były traktowane trochę po macoszemu. Mam tu na myśli postaci nawiedzonego swoją rolą ochroniarza Happy (zabawny Jon Favreau) oraz mocno rozbudowaną "postać" elektronicznego kolesia Starka, czyli program zwany Jarvis (głos Paul Bettany). Można nawet powiedzieć, że Pułkownik Rhode dostał trochę ważniejszą rolę od swoich poprzednich wcieleń. Nagle bowiem może na równi stanąć w obronie ze Starkiem, a ich wzajemna relacja nie polega już tylko na udowadnianiu, który z nich jest większym kogutem w kurniku.
Podobał mi się Iron Man 3. To typowy amerykański blockbuster z naprawdę efektownymi CGI. Już nie efekciarskimi, tak jak to miało miejsce w słabej dwójce. Świetne role aktorskie. Przede wszystkim wrażenie robi Guy Pearce, no i oczywiście porażający, rewelacyjny i absolutnie oszałamiający Ben Kingsley. Trochę po łebkach potraktowano postać Rebecca Hall , ale jak na mój gust, to bez utraty jakości... Nie zapominam oczywiście o stałej, starej brygadzie żelaznego człowieka, przecież bez Robert Downey Jr. nie byłoby Iron Mana, tak jak nie będzie Batmana bez Christiana Bale'a.
Polecam. Można śmiało wydać, no niestety więcej kasy na 3D, jak do dupy i śmiało wybrać się do kina. Oczywiście 3D to zbędny totalnie gadżet i do tego przeszkadzający. Znów mnie oczy i głowa bolały potwornie. Ciemne to, syfiaste i małe, jak dla kreta. Także jeśli jest możliwość, to wybór 2D absolutnie nie zaszkodzi. Wręcz przeciwnie, odbiór tego filmu bez plastiku na twarzy przyniesie jeszcze więcej frajdy. Jest tu bowiem masa dobrego humoru, bardzo fajny scenariusz, a przede wszystkim nakreślone w nim postaci, no i efekty... bez nich Iron Man wyglądałby jak blaszana czarownica na miotle.
Moja ocena: 8/10
Widziałem wcześniejsze części Iron Mana i powiem szczerze, że nie koniecznie mi się podobały. Nie licząc wzorowej realizacji technicznej to ja tam nie dostrzegam nic więcej niestety ;) Kino komiksowe jest specyficzne i jego specyfika chyba nie do końca do mnie niestety przemawia. Ale po 3 część IM pewnie i tak sięgnę - zwłaszcza, że to najlepsza część;)
OdpowiedzUsuńno jestem ciekawa czy ci się spodoba. mimo że równo ssie, to nadal komiksowy bohater, od tego się raczej nie ucieknie :-) ja też nie przepadam za komiksowymi bohaterami na ekranie, choć jestem fanką SIN CITY i WATCHMENów
Usuń