Ten film to szczególny przypadek, muszę przyznać. Dwa razy miałam go oglądać, dwa razy lądował w koszu, aż w końcu zachęcona recenzjami z okazji zbliżającej się w Polsce premiery kinowej postanowiłam jednak zasiąść przed ekran. Miałam duże wątpliwości, azaliż gdyż :-) kiepskie noty zebrało to filmidło i to niestety nie w recenzjach. Co dziwi. Niestety liczby nie kłamią. To bardzo przeciętny film. A do tej przeciętności mocno przysłużyła się Pani reżyserka So Yong Kim.
Nie znam wcześniejszego dorobku tej Pani, więc trudno mi się odnieść do jej umiejętności. Powiem szczerze, że czytając film pod kątem fabularnym jest to jeden tytuł z wielu. Bohaterem jest młody rockmen, który podpisując ostatnie dokumenty rozwodowe postanawia poznać swoją córkę. Wcześniej nie miał na to zbyt wiele okazji. Życie w trasie pogłębiło kryzys, skłóciło i oddaliło od siebie młodych małżonków. Żona więc nie chce go znać. Nie widzi nawet sensu, by jej były mąż miał się opiekować córką, której nie widuje. Bohatera jednak przeraża myśl odebrania mu praw rodzicielskich i w przypływie ojcostwa pragnie nadrobić stracony czas. Czas ten okazuje się krótki i równie ulotny, co chęci bohatera. Końcowa scena jest bowiem bardzo wymowna. Nie tylko jest on niepoważnym człowiekiem, żyjącym z głową w chmurach, ale i nieodpowiedzialnym rodzicem. Trudno go polubić, ale i on zbytnio o to nie zabiega.
Nie ma więc tutaj wielkiej konstrukcyjnej magii w fabule. Trzeba przyznać, że jest prosta. I ta prostota potrafi zarazić. Jednak to co odrzuca od czerpania przyjemności z seansu to sposób realizacji. Reżyserka po prostu przynudza za długimi ujęciami. Banalnymi dialogami, chociażby przy obiedzie. Czy kontemplacjom bohatera przy piwie i nerwowych podrygiwaniach przy dźwiękach Whitesnake. I gdyby nie genialny Paul Dano, który autentycznie wyrywał sobie włosy z głowy, by swojej postaci nadać wyrazistości w tym mdłym scenariuszu, to nie byłoby na co patrzeć. Ten film jest totalnie nieprzemyślany. Nie rozumiem dwuminutowego wprowadzenia bohaterki, którą grała Jena Malone, gdy tymczasem reżyserka rozpływa się w pięciominutowych ujęciach człapiącej muchy po ciele Dano. Rozumiem zabieg jaki się tym kierował. Budowanie napięcia, obrazowanie emocji bohatera i kreowanie dramatyzmu. Jednak nie kosztem innych bohaterów. Tak de facto to teatr jednego aktora i powiem szczerze, nawet i dobrze.
Czy polecam ten film do kina ? Jeśli ktoś ma podobny gust do mojego, to autentycznie nie. Chyba, że ktoś cierpi na narkolepsję. Z pewnością gdy przyśnie i obudzi się za 10 minut, to jak w wenezuelskiej telenoweli, aktor dalej będzie stał w tym samym miejscu i pewnie nie wyburka z siebie zbyt wiele.
Bardzo to średnie i zupełnie nie porywające. To dobry scenariusz. Niektóre dialogi rażą, jednak zmysł reżyserski siadł totalnie.
Moja ocena: 5/10 (zawyżona o bardzo dobrą kreację Dano)
0 komentarze:
Prześlij komentarz
Jeśli nie chcesz obrażać to pisz, co ślina na język przyniesie :-))