Dzisiejszy dzień, a przynajmniej popołudnie dostało mnie do żywego i nie wiem, czy jest to najlepszy moment na pisanie. Po cichu liczyłam, że nowy film Baltasar Kormákur'a poprawi mi humor, lecz ani tematycznie, ani realizacyjnie nie poniósł. Tak de facto trudno zakwalifikować ten film pod jedną banderą. Ani to surwiwal, ani dramat psychologiczny. Taki, ni pies ni wydra. Z pewnością jednak Kormakur złożył tym obrazem hołd człowiekowi, który ten dramat przeżył na własnej skórze. I choćby za to należy się szacunek.
Historia opowiada krótki urywek z życia rybaka. Krótki, ale wielce dramatyczny. Podczas jednej z zimowych wypraw rybackich jego statek tonie. A nasz bohater Gulli, jako jedyny z pięcioosobowej ekipy, przemierza wpław Ocean i dociera z powrotem na ląd. Cała magia tego wyczynu tkwi w tym, że w temperaturze wody nieprzekraczającej pięć stopni Celsjusza i powietrza poniżej zera mało kto, a praktycznie nikt nie przetrwa dłużej niż parę minut. A jednak... ów mężczyzna dzięki swoim fizycznym uwarunkowaniom wytrzymał w wodzie kilka godzin, dzięki czemu stał się naukowym ewenementem.
Kormakur mało opowiada nam o życiu Gulli. Nie poznajemy ze szczegółami jego losów i mało wiemy o nim, jako człowieku. Niestety ten brak wiedzy nie pozwala zidentyfikować się z bohaterem. Przez co trudniej jest emocjonalnie odebrać jego tragedię. Gdyby nie forma fabularna, film można by nazwać dziełem czysto faktograficznym. Suche informacje i miałki dramatyzm. Swoją drogą to najsłabszy film w dorobku Kormakura.
Sama akcja surwiwalowa jest krótka i bez większego dramatyzmu. W równie beznamiętny sposób przedstawione zostały skutki tzw.bohaterskiego czynu. Gulli dzięki swoim predyspozycjom fizycznym staje się ciekawostką rodzimych naukowców. Przechodzi różnego rodzaju testy po to, by ludzki mózg mógł znaleźć wyjaśnienie tak niebywałego czynu. Również wewnętrzny dramat bohatera Kormakur potraktował, bardziej niż nawet bardzo pobieżnie. Wyobrażam sobie, jak wielką tragedię musiał przeżyć człowiek, sam w mroźnym Oceanie, widząc umierających kolegów i ta przeszywająca bezsilność i niewiedza... dożyję jutra, czy nie ? To ogromna psychiczna trauma. Nie mówiąc o tragedii, jaką przeżyła rodzina pozostałych, zmarłych rybaków. Bardzo pobieżnie Kormakur potraktował ten temat. Być może miał inną wizję, którą chciał przekazać. Do mnie ta wizja nie trafiła. Jeśli bowiem oglądam cierpienie człowieka, to chcę poczuć jego dramat. Tutaj widzę totalne zjechanie problemu po łebkach, jakby reżyser chciał uchwycić pięć srok za ogon i wciągu tych 90 minut upchać fabuły ile wlezie.
Długo nie widziałam tak słabego filmu opartego na faktach. Życie pisze przecież najlepsze scenariusze i w tym temacie nie trzeba zbyt wiele się pocić, by film zaintrygował. I tutaj historia jest bardzo ciekawa. Kormakur jednak uczynił z tego tematu wyścig Giro d'Italia i przejechał się po bohaterach, jak po asfalcie. Szkoda... bo mógłby z tego wyjść niezły surwiwal na miarę CAST AWAY, czy OPEN WATER.
A na zupełnym marginesie, Ólafur Darri Ólafsson , jak zwykle świetny. Przynajmniej on nie zawodzi :-)
Moja ocena: 5/10
0 komentarze:
Prześlij komentarz
Jeśli nie chcesz obrażać to pisz, co ślina na język przyniesie :-))