Mając na uwadze poprzedni film Derek Cianfrance BLUE VALENTINE nie sposób nie porównać tych dwóch tytułów ze sobą. Zwłaszcza, że obraz ten był mocno intensywny, poruszający, przez co wżynał się w pamięć, niczym ostra brzytwa w skórę. I o ile BLUE VALENTINE zrobiło na mnie piorunujące wrażenie swoim życiowym scenariuszem i ogromem emocji płynących z ekranu, o tyle DRUGIE OBLICZE w jego świetle wygląda jakby było z tychże emocji wyprane.
Stety, czy niestety nowy film Cianfrance okazał się mocno przereklamowany. Mając na uwadze taki PR, że człowiek ogląda się za siebie mając wrażenie, że zza rogu lub z szafy wyskoczy wytatuowany Gosling, spodziewałam się trzęsienia ziemi. Jednakże używając słów jednego z bohaterów "if you ride like lightning, you're gonna crash like thunder" i jest to świetne podsumowanie tego filmu.
O ile w BLUE VALENTINE postać bohaterki nie przeszkadzała mi za bardzo, po nowym filmie Cianfrance odnoszę wrażenie, że autor faktycznie ma lekko spaczony obraz kobiety. Nie mam pojęcia skąd to się wzięło. Dzieciństwo bez ojca, zranione serce przez miłość życia, czy znienawidzona matka ? To dość mocny wniosek, ale obserwując bohaterkę nie mogę oprzeć się wrażeniu, że gdyby ta kobieta, puch marny powzięła inną decyzję, ta masa nieszczęść nie spłynęłaby na bohaterów. I znów ciśnie się na usta moja ulubiona fraza damskich bokserów "zobacz do czego mnie doprowadziłaś, suko !!" :-)))) Dziwnym trafem po raz kolejny Cianfrance odpowiedzialność za losy i życie bohaterów włożył w ręce kobiety.
Obraz składa się z trzech części. Trwa prawie dwie i pół godziny. Jednak ta epickość i rozłożystość wcale nie sprzyja fabule.
Pierwsza część to ta, na którą czeka większość kobiet. Bardzo przypomina swoją historią BLUE VALENTINE. Romina (Eva Mendes), niby to przypadkiem, niby nie, spotyka swojego byłego chłopaka Luke'a (Ryan Gosling). Przez czysty przypadek Luke dowiaduje się, że został ojcem. Ma oczywiście ogromne pretensje do kobiety, że go o ojcostwie nie poinformowała. Chcąc naprawić stracony czas rzuca pracę objezdnego, cyrkowego kaskadera, mając cichą nadzieję, że stworzy rodzinę z Rominą. Romina to kobieta, w przeciwieństwie do Luke'a, twardo stąpająca po ziemi. Odrzuca konkury chłopaka, sama ma już dość stabilne, ułożone życie. Ale nasz Luke, to typ bohatera z głową w chmurach ... wpadnie w masę tarapatów, by tylko odzyskać utraconą rodzinę.
Tarapaty Luke'a kończą się tragicznie. Tym to sposobem przechodzimy do drugiej części historii. Historii o policjancie Avery'm Cross (Bradley Cooper), którego postać jest mocno dwuznaczna. Z jednej strony to mocno zakompleksiony glina. Stoi w cieniu swego wielkiego ojca. Gardzi jego karierą, jednocześnie podświadomie do niej dążąc. Jego dwuznaczna moralność staje się z jednej strony powodem upadku korupcji w jednostce, której stacjonuje. Z drugiej początkiem świetlanej kariery prokuratora. Avery to bohater, którego kręgosłup moralny jest niczym stonoga. Wije się, kręci, kombinuje. Niewiadomo dokładnie, czy jego chęci są szczere, czy tak jak powiedział jego kapitan, jest tak cwany, że świadomie kieruje swoim losem, manipulując otoczeniem. I o ile sukcesy w pracy odnosi ogromne, o tyle w życiu prywatnym nie jest już tak różowo. Efekt to stracony związek i syn, którego nie rozumie i z którym nie ma zbyt silnych więzi. W przeciwieństwie do Luke'a, Avery Cross to niezbyt rodzinny typ mężczyzny.
Życie Avery'go nabiera tempa, gdy jego kilkunastoletni syn AJ (Emory Cohen) postanawia z nim zamieszkać. Tak oto reżyser przenosi nas do części trzeciej, która jest jeszcze bardziej zagmatwana od drugiej, zwłaszcza w scenach końcowych. Ta nowela filmowa, to splot losów dwóch bohaterów. Synów Luke'a i Avery Crossa. Ich dziwna przyjaźń skończy się w momencie odkrycia prawdy o ojcu przez Jason'a (Dane DeHaan) - syn Luke'a. Chęć pomszczenia ojca skończy się przykrymi konsekwencjami dla Avery'go i jego syna. Jednak sceny końcowe są mocno niedopracowane, jakby autorom skończyły się pomysły na sensowne podsumowanie wydarzeń i całego filmu.
Powiem szczerze, że zawiódł mnie ten film. Pod względem hałasu, jaki wobec niego uczyniono. Liczyłam na więcej. Może nie na powtórkę z BLUE VALENTINE, ale przynajmniej ten sam poziom emocji. Tutaj jednak, jeśli chodzi o intensywność, najwięcej ich było w pierwszej części filmu.
Zawiodłam się również pod względem konstrukcyjnym. Autor miał dość ciekawą wizję przedstawienia kilku odrębnych historii, które się zazębiają tworząc zwarty krąg. Taki podobny zabieg techniczny mieliśmy choćby nawet w przypadku genialnego 21 GRAM. Jednak obrazowi Cianfrance dużo do niego brakuje. Przede wszystkim pod kątem stylu opowiedzianych historii. 21 GRAM pokazywało nam życie kilku bohaterów równolegle. W przypadku DRUGIEGO OBLICZA każda historia musi się skończyć, by następna mogła się zacząć. W 21 GRAM dzięki równolegle prowadzonej akcji, przeplatających się retrospekcji mieliśmy wrażenie, że to jeden zwarty obraz, którego nie da rady rozdzielić. Tutaj aż się prosi, by te historie stały się odrębnymi obrazami. Moim zdaniem zagłębianie się w tak różnych bohaterów w takiej stylistyce musi skończyć się mielizną. Choćby ze względów czasowych. Film ma swoje ramy. Żaden autor nie jest w stanie przekazać głębi postaci w 50 minutach filmu, a tyle mniej więcej trwa każda historia. Całość jest więc mocno skondensowana, jakby pisana od łebka i trochę po macoszemu. Gdyby jednak autorzy pochylili się nad bohaterami i z każdego z nich stworzyli odrębny film, tak jak zrobił to Refn w PUSHER, wyszłoby o niebo lepiej.
Nawet aktorsko bez rewelacji. Mendes i Cooper bardzo przeciętni. Nie da się ukryć, że Gosling jest naprawdę dobry, choć jego mimika zaczyna być powtarzalna i powoli staje się monotonna. Oczywiście Ray Liotta w roli bad cop spełnia się wyśmienicie. Jednak na uwagę zasługuje młody narybek. Zarówno Emory Cohen, jak i Dane DeHaan zagrali świetnie. Naprawdę fajnie się na nich patrzyło. I myślę, że będzie jeszcze o tych aktorach głośno, zwłaszcza o DeHann.
Czy więc polecam ? Tak. Warto zobaczyć, bo krzywdy nie robi. Czy do kina ? Powiem szczerze, że mnie te dwie i pół godziny opowiadanych historii w kinie wyrządziłoby krzywdę. Ale dzięki bogu ... decyzja należy do was :-)
Moja ocena: 6/10
ps. tragiczna ścieżka dźwiękowa Mike Pattona. W porównaniu z Grizzly Bear to totalna kakofonia.
Dziwią mnie te wszystkie recenzje. Wszyscy oceniają "Drugie oblicze" bardzo nisko, jako zwykły, średni dramat, a spodziewałem się czegoś naprawdę lepszego - więc mam nadzieję, że wszyscy kłamią, ale jak to mówią nadzieja matką głupich. Niemniej mam ochotę na ten film w dalszym ciągu :) Pozdrawiam! :)
OdpowiedzUsuńWiesz, wszystko zależy od tego, czego oczekujesz od filmu. Ja oczekiwałam przynajmniej takiej dawki emocji, co w BLUE VALENTINE. Nie otrzymałam ich, więc stąd ta ocena. Ale może Cianfrance uderzy tym filmem w twoje oczekiwanie, co może oznaczać, że ten film w twoich oczach będzie naprawdę dobry. Zawsze i wszędzie trzeba mieć swoje zdanie i rozum, także absolutnie powinieneś zobaczyć ten film :-)
Usuńpozdr.
Niestety/na szczęście Blue Valentine jest niedoścignione ;)
UsuńOj, tak :-)
UsuńZgadzam się, że Blue Valentine jest jedyne w swoim rodzaju i z pewnością niedoścignione. Żaden film nie wzbudził we mnie tylu emocji na raz co właśnie BV. Drugiego oblicza jeszcze nie widziałem, ale oczekiwania mam naprawdę ogromne... No nic, czas pokaże :)
Usuń