Powrót do kina z lat 50-tych jest dla mnie, jak przejście przez jaskinię bez oświetlenia. Poruszam się trochę po omacku, jak słoń w porcelanie, niezdarnie i bez większej wiedzy w temacie kina z lat zaszłych. Nie pałam miłością do kina sprzed lat 70-tych. Ciekawość jest jednak silniejsza, więc i oprzeć się jej nie sposób.
ANATOMIA MORDERSTWA to kino z gatunku dramatów sądowych i nie wnosi nic nowego do obranej tematyki. Głównym bohaterem jest Paul, spłukany do cna obrońca, który ze swym szczerze popijającym przyjacielem przyjmują sprawę morderstwa. Zgłasza się do nich młoda, piękna i niezwykle kusząca dama, ofiara gwałtu, z prośbą o obronę męża. Ów jegomość w napływie szału i żądzy zemsty wyświadczył policji przysługę i z zimną krwią wyrównał rachunki z gwałcicielem. Paul trochę niechętnie przyjmuje sprawę. Jednak rosnące długi są wystarczającą motywacją.
Pierwsze co zaskakuje w tym filmie to bohaterowie, a właściwie złożoność i dobór postaci. Główna ofiara nie sprawia wrażenia poszkodowanej. Kobieta zgwałcona o mocno wyzywającym zachowaniu i tendencjach narcystycznych. Już sam jej wizerunek w pewien sposób ukierunkowuje widza. Do napisów końcowych będziemy mieli wątpliwości, co do niewinności kobiety. Scenarzysta Wendell Mayes stworzył niezwykle barwne postaci prawników. Główny bohater, Paul, adwokat o dość wątpliwym doświadczeniu, który nie cierpi na nadmiar klienteli oraz niedomykających się drzwi. Opustoszałe biuro i kłopoty finansowe dzieli z podstarzałym kolegą po fachu, który nie stroni od mocniejszych trunków. Ta dwójka staje się poniekąd kontrastem dla swych sądowych oponentów. Dwójki prokuratorów, z których jeden to fajtłapa i ciapa. Przed kompletnym blamażem przytrzymuje go zdolny, ambitny i piekielnie elokwentny prawnik. Między tą czwórką rozegra się niezwykła gra sądowa, słowna przepychanka, logiczna i strategiczna rozgrywka, która przypieczętuje los oskarżonego.
Film to przede wszystkim aktorski popis wyśmienitych aktorów [James Stewart, Lee Remick, Ben Gazarra, Arthur O'Connell, George C.Scott], przy czym imponujący spektakl rozegra się pomiędzy Stewartem a Scottem. Obraz ten buduje bardzo dobry scenariusz, niepozbawiony sporej dawki humoru. Zabawne kwestie i dialogi rozładowują napięcie i dramat bohaterów, a z drugiej strony nadają lekkości tej ponad dwu godzinnej rozgrywce. Wiele radości przy tym przynosi postać sędziego, starszego Pana z niezwykłym podejściem zarówno do swego zawodu, jak i do ludzi. Całości smaczku dodaje przecudowna jazzowa ścieżka dźwiękowa autorstwa Duke'a Ellingtona. Słowem, ANATOMIA MORDERSTWA jest to rewelacyjna propozycja dla osób lubujących się w dramatach sądowych. Znajdziemy tu zagadkę zbrodni, powolne dochodzenie do sprawy i finalne rozstrzygnięcie. Klasyka gatunku, która wprawdzie nie wnosi nic nowego do tematu, ale jest podstawą i wzorcem dla całej masy tytułów o tematyce sądowniczej w kinie współczesnym.
Moja ocena: 7/10 [mocne 7,5]
Lubię stare, czarno - białe filmy, więc z chęcią obejrzę ;)
OdpowiedzUsuńPewnie obejrzę... zawsze lubiłem tzw. dramaty sądowe - "12 gniewnych ludzi", "Zabić drozda", "... I sprawiedliwość dla wszystkich" (z genialną rolą Ala Pacino, polecam) czy "Ludzie honoru". Pozdrawiam i Wesołych Świąt.
OdpowiedzUsuńWesołych Świąt Bartosz :)
Usuń