Nie jestem znawcą kina Francois Truffaut, a do obejrzenia tego filmu zachęciła mnie fabuła, która porusza bliźniaczy problem do tego w EQUILIBRIUM. Wychodzimy więc w przyszłość i wkraczamy w rzeczywistość totalitarną, w której równość jest nakazem, a indywidualizm podlega destrukcji.
Truffaut przełożył na ekran powieść Raya Bradbury "451 stopni Fahrenhaita". Ta liczba wskazuje nam temperaturę, przy której papier, tutaj książki ulegają spaleniu. Fabuła przenosi nas w niedaleką przyszłość, w której rzeczywistość jawi się dość ponuro. Specjalna jednostka strażaków odpowiedzialna za eliminację wszelkiej myśli literackiej wyłapuje podejrzanych obywateli paląc ich domowe księgozbiory i skazując na więzienie.
Głównymi bohaterami filmu jest strażak Montag wraz z małżonką oraz przypadkowo poznana sąsiadka. W te dwie żeńskie postaci wcieliła się Julie Christie. Montag jest typem człowieka ślepo wykonującego rozkazy, posłusznego, lojalnego, który uległ praniu mózgu i nie kwestionuje zastanej rzeczywistości. Dla niego, jak i jego małżonki jedynym celem w życiu jest konsumpcja, modna kiecka, nowy telewizor, czy lepszy dom. Są oni odzwierciedleniem społeczeństwa jakie zastajemy w filmie. Każdy każdego inwigiluje, życie polega na uniformizacji, a donosy na członków rodziny, czy sąsiadów już dawno wpisały się w kodeks etyczny. Nikt nie zastanawia się nad absurdem panującej sytuacji, nad tępieniem i wyniszczaniem myśli intelektualnej, nad burżuazyjną papką i równością, którą karmią dożylnie nieświadomy naród przez tubę zwaną telewizją. Pod powłoką hipokryzji, nieufności wszyscy są wobec siebie mili, uprzejmi i co najważniejsze wszyscy są szczęśliwi. Zgodnie bowiem z zasadą, człowiek tępy i szczęśliwy nie kwestionuje. Jest posłuszny i karny jak pies. Nasz bohater po poznaniu sąsiadki przebudzi się z letargu, a swoje dotychczasowe życie będzie musiał całkowicie przewartościować.
Film mimo upływu lat poraża. Poruszona problematyka wcale nie wydaje się być mniej realną. Cywilizacja konsumpcyjna w której obecnie żyjemy, globalizacja, ogłupiające media i karykaturalna popkultura karmiąca nas osobliwościami, które lata temu oglądalibyśmy w cyrku, jako wybryki natury dzisiaj zastępują nam własne problemy. Żyjemy życiem innych, bo łatwiej jest rozwiązywać cudze problemy niż własne. Boimy się wysiłku, bo i po co, skoro wszystko jest podane na tacy. Życie realne zastępowane jest wirtualnym, łatwiej jest bowiem ukryć swe wady, a w razie zmęczenia można nacisnąć magiczny przycisk ESC i mieć spokój. Nikt nie jęczy, nikt nie zrzędzi, wszyscy są zadowoleni, a jak nie, trysną jadem i znów jest zajebiście. Podobnie jest w filmie Truffaut. Nikt nie zastanawia się nad celowością zdarzeń. Skoro żyje się wygodnie, przyjemnie i dobrze każda zmiana może być zagrożeniem tego wygodnickiego status quo. Nie wychylać się znaczy zatem tyle samo, co utrzymać święty spokój.
Autentycznie boję się takich filmów, bowiem boję się płynącego z niego realizmu. Choć to film gatunkowo podpięty pod sci-fi, to sci-fi jest w nim bardziej realne niż może się to wydawać. Może jakość efektów specjalnych dzisiaj z lekka bawić, jednak nie ona w tym obrazie jest istotna. Smród wydobywający się z głębin tej opowieści drażni nozdrza i wpisuje się idealnie w kanon filmów typu EQUILIBRIUM, czy V JAK VENDETTA. FAHRENHEIT 451 z pewnością jest filmem, który pozostawi nas z wieloma pytaniami, a nie wiejącą pustką, a tylko takie kino jest wartościowe. Polecam!!!
Moja ocena: 8/10
0 komentarze:
Prześlij komentarz
Jeśli nie chcesz obrażać to pisz, co ślina na język przyniesie :-))