Antoine Fuqua wiernie trzyma się filmowego gatunku. Bohaterowie jego filmów [DZIEŃ PRÓBY, OLIMP W OGNIU, GLINIARZE Z BROOKLYNU, STRZELEC] to głównie faceci z ikrą, niepozbawieni czynnika mega zajebistości, mściwi, ale i empatyczni. Coś jest w tych Panach, co nie tylko da się lubić, ale i można podziwiać.
Robert McCall niewiele różni się od wyżej przedstawionego rysu. Początkowe sceny filmu niewiele o nim mówią. Pracuje w budowlanym markecie, jest lubiany przez kolegów z pracy, życzliwy i uprzejmy. Coś w nim jednak burzy schemat przeciętnego Kowalskiego. Jego pedantyczność, skrupulatność i wiedza o technikach żywienia pobudzają ciekawość. Zwłaszcza, że nawet jego znajomi niewiele o nim wiedzą. Robert ma jednak jedną słabość. Wieczorne przesiadywanie w barze, czytanie książek i rozmowy z rosyjską prostytutką Teri. Jego życie wydaje się niezwykle ułożone i spokojne. Zakłóci je jednak konflikt, którego przyczyną będą kłopoty młodocianej Rosjanki.
Fuqua w BEZ LITOŚCI dawkuje emocje. Nie ukrywam, że początki filmu usypiają naszą czujność. Ta niepozorna fabuła, prowadzona dość leniwie i rozwlekle dość szybko jednak nabierze tempa. I to ono utrzyma nas przy ekranie do końca. Robert przeistacza się bowiem ze spokojnego człowieka w bezlitosne zwierze do zabijania. Nie jest jednak tak bezduszny, jak to może się wydawać. Ten ponury żniwiarz zawsze swej ofierze daje możliwość wyboru. To on właśnie odróżnia go od socjopaty, który w swej ofierze dostrzega wyłącznie próżnię.
Choć scenariusz BEZ LITOŚCI niczym nie wyróżnia się od filmów, którymi chociażby raczy nas od pewnego czasu Liam Neeson. Scenarzysta Richard Wenk [16 BLOCK, THE MECHANIC] z tej dość oklepanej historii stworzył bardzo widowiskowy film. Głównie za sprawą kontrastów, jakie serwuje nam główny bohater. Zestawienie sympatycznej i życzliwej osoby z krwawym i beznamiętnym zabójcą musi wywołać wulkan emocji. I tak w istocie jest. Wielkim atutem tego obrazu jest również udział Denzela Washingtona. Genialny aktor, który czuje się pewnie zarówno w konwencji kina akcji, jak i dramatach. Równie fajnie wypadł przesiąknięty złem Marton Csokas. Niestety udział Moretz był bez wyrazu. W głównej mierze wynika to z budowy jej postaci.
Muszę przyznać, że długo widok siejącego postrach, niepozornego kolesia nie przyniósł mi tyle frajdy. A to co najłatwiej schrzanić w tego typu produkcjach, czyli zakończenie, tutaj zarówno Fuqua, jak i Wenk dopracowali. Doszli bowiem do wniosku, że każdą mściwą, nieustępliwą i zaciętą walkę dwóch samców można sknocić ckliwym zakończeniem. Na szczęście zostało nam to oszczędzone.
Moja ocena: 7/10 [mocne 7,5]
obrażać nie mam ochoty;-)) ale dodam tylko że to wariacja na temat fajnego serialu z l80 upraszczając mocno taka serialowa wersja życzenia śmierci bohater co prawda był tam biały i nie pracował w markecie ale zajmował się pomocą ludziom w potrzebie :-) można sobie obejrzeć jak nie będziesz miał/a co oglądać :)
OdpowiedzUsuńto prawda, miałam nawet o tym napisać, ale stwierdziłam, że skoro nie oglądałam, to nie będę cwaniakować :) ale dzięki za info, dodam jeszcze do Twoich rekomendacji link do serialu, gdyby ktoś oprócz nas miał ochotę go obejrzeć: http://www.filmweb.pl/serial/The+Equalizer-1985-121437
UsuńMam w planach obejrzeć :) Przede wszystkim ocena mnie do tego zachęciła, ale podobno też ten film jest trochę "straszny", czyli taki jak ja lubię :)
OdpowiedzUsuń