Już początkowy zamysł wcielenia tego projektu w życie bez Snydera i Butlera nie zachęcił mnie, a i pozostawił mocno sceptyczną. Ciężko mi było sobie wyobrazić film, który pod warstwą miałkiej fabuły stworzy tak wizualne widowisko, że całą chałę wokół tego filmu przysłoni. No i nie udało się. Takiego usypiacza długo nie oglądałam.
300: POCZĄTEK IMPERIUM to dość dziwaczny twór. Z jednej strony to prequel, który odnosi się do czasów przed wyprawą trzystu Spartan. Do czasów, w których armia perska dopiero, co rosła w siłę, a ogarnięty szałem władzy Kserkses uczył się fachu od swego ojca. W dość krótkim czasie prequel przechodzi w sequel i już do napisów końcowych obserwujemy potyczki armii greckiej pod wodzą Temistoklesa. Twórcy filmu bitwę między dwiema armiami, bardzo nierówną, przenoszą na morze. I tam właśnie rozegra się finałowa bitwa.
Z pewnością to jeden z tytułów, które nie mają porażać głębią fabuły, ani wywoływać skrajnych emocji. Scenariusz jest tutaj płytki jak zamulony staw, a dialogi tak niedorzeczne, że małżowiny uszne skręcają się w bólu. Razi postać głównego bohatera Temistoklesa. Pomysł na zaangażowanie tak mdłego, bezpłciowego kręgowca, jakim okazał się niejaki Sullivan Stepleton powinien być karany chłostą na pełnym słońcu, a rany posypywane solą. Koszmar. Ten facet to już nie tylko drewno, to beton zbrojony. Jedyną osobą, która zasługuje na okrzyk, tak okrzyk, pochwały jest Eva Green. I nie za cycki, przy takiej miernocie aktorskiej jej wykon wydał się mistrzostwem świata. To poziom, który nikt z zaangażowanych w filmie aktorów nie osiągnie, nawet jakby wciągnęli pięć ścieżek koki, wstrzyknęli sobie koński hormon wzrostu i zapili Gatoradem. Koszmar po raz drugi.
Nigdy nie ukrywałam, że lubię gore, lubię ostre i mocne kino, a wyciskacze łez zostawiam perfekcyjnym paniom domu. I rzeczywiście 300: POCZĄTEK IMPERIUM można zaliczyć do krwawej łaźni. Juchy tu więcej, niż w wersji z Butlerem. Czerwień leje się strumieniami i ścieka z ekranu. Łby powalone, członki rozdeptane, a i trup trupa trupem ściele. Cóż z tego... film jest mega słaby i nawet czerwień z pompy strażackiej cudów tu nie uczyni. Efekty to rzeczywiście największy plus tej wersji, a do tego dorzuciłabym ścieżkę dźwiękową i oczywiście rolę Evy Green. I tylko dlatego moja ocena wynosi więcej, niż 1.
Moja ocena: 3/10
0 komentarze:
Prześlij komentarz
Jeśli nie chcesz obrażać to pisz, co ślina na język przyniesie :-))