Jakiś czas temu oglądałam film Jensa Liena SYNOWIE NORWEGII. Może nie zrobił na mnie wielkiego wrażenia, ale zwrócił uwagę nieprzeciętnym i oryginalnym scenariuszem. Mimo dość słabej oceny filmu Lien zaintrygował mnie na tyle, by sięgnąć po jego kolejny film. KŁOPOTLIWY CZŁOWIEK jest zdecydowanie lepszym obrazem od SYNOWIE NORWEGII, choć łączy je wspólny mianownik - oryginalny scenariusz.
Film to lekka psychodela. Można by powiedzieć, że to mezalians "1984" Orwella z Kafkowskim "Procesem". Oto główny bohater Andreas przybywa przybywa pewnego ponurego dnia do miasta, w którym życie ma ułożone już na starcie. Otrzymuje od tajemniczych mężczyzn mieszkanie i pracę. W zamian za to ma być.... szczęśliwy. Ta idylla, w której przyszło toczyć życie bohaterowi jest jak antyseptyczne narzędzie. Wysterylizowany świat z uczuć, smaków, zapachów, emocji. Każdy obywatel jest szary, wiedzie z pozoru wygodne i szczęśliwe życie. Ma pracę, w której teoretycznie się spełnia. Związki międzyludzkie są luźne, skupione wokół jednostki. Rozmowy toczy się o niczym. Posiada się wielu przyjaciół, których interesują dyskursy miałkiej treści, zwykle o przedmiotach. Nikt nie wnika w niczyje samopoczucie, nie zadaje pytań prywatnych zahaczających o grunt emocjonalny. Emocje to tabu. Radość i śmiech, muzyka i taniec, kolor i życie zostało podporządkowane do trzech składowych - seks, praca, zakupy.
Obraz Liena wydaje się być gorzką przypowieścią na życie społeczeństwa konsumpcyjnego. To życie, w którym każdy kolejny dzień nie różni się niczym od poprzedniego, a to co nakręca przeciętnego Kowalskiego to zmiana dekoracji w domu, kupno nowej sofy, zakup samochodu. Sedno tkwi w tym, że te zakupy nikogo nie cieszą. Są jak wyjście po bułki. To czynnik, który nakręca machinę, w której żyją, a która daje im poczucie pseudo-stabilizacji opartej na insynuowaniu szczęścia. Przyglądając się płytkiemu, nudnemu życiu bohatera na zmianę nie opuszczało mnie uczucie przygnębienia i pustego śmiechu. Jego życie przybiera bowiem formę absurdu, karykaturalnego pajaca na sznurkach... właśnie, czyich sznurkach ? Nie jest to kwestia do końca wyjaśniona, tak jak i nie dowiadujemy się, co faktycznie kryje się za przeszłością bohatera. Wiemy jednak tyle, że zadawanie zbyt wielu pytań przez jednostkę, która czuje inaczej niż większość, nie tylko jest skazane na porażkę, ale tworzy aurę zagrożenia. Dla kogo ? Dla większości właśnie.
Polecam... ciekawa kontrpropozycja na kino "mejnstrimowe".
Moja ocena: 7/10
0 komentarze:
Prześlij komentarz
Jeśli nie chcesz obrażać to pisz, co ślina na język przyniesie :-))