Trzeba przyznać, że Lars von Trier wie dobrze, co to reklama. Przez prawie okrągły rok podkręcał nam ciśnienie najpierw doniesieniami o rzekomej treści pornograficznej, potem dwuznaczną sesją zdjęciową, by na koniec dać upust kontrowersyjnie zmontowanym trailerom. Nie ukrywam, że sama wpadłam w tę pułapkę. Trier zdążył nas przez wiele lat przyzwyczaić do swojej kapryśnej natury. Jak nie pseudoartystycznymi filmami a'la ANTYCHRYST, to jeszcze bardziej pokrętnymi wypowiedziami. Kontrowersja krąży wokół twórcy jak muchy wokół gnijącego ciała, a my jak te ćmy lecimy wprost w gorejący krzak.
O Nimfomance powiedziano już wszystko. Świadomie nie odwiedziłam kina, bowiem chciałam ten film obejrzeć w całości bez zbędnych luk i przerw. Czy dobrze ? Po seansie stwierdzam, że bardzo dobrze. O ile MELANCHOLIA była nagłym otrzeźwieniem reżysera po serii niefortunnych wypaczeń, o tyle NIMFOMANKĄ wraca do krainy cienia. Niestety to nie moje klimaty, nie moje tematy, ja się z tak zobrazowaną treścią nie potrafię utożsamić. Choroba jest chorobą, a dorabianie do niej ideologii i usprawiedliwianie patologii jest dla mnie nie do przejścia.
A Trier potrafi wtrącić kij w mrowisko. O ile część pierwsza opowiada o budzeniu się seksualności bohaterki oraz o jej zuchwałych poczynaniach. O tyle w części drugiej Trier filozofuje. Zaczyna wtrącać swe ideologie w usta bohaterów. Próbuje uzasadniać i usprawiedliwiać zjawiska z którymi moja etyka się nie zgadza.
Również technicznie film nie zachwycił. Każdy z nas pamięta piękne, bajkowe kadry z MELANCHOLII. Nawet tak nielubiany przeze mnie ANTYCHRYST wypadł wizualnie nieprzeciętnie. W NIMFOMANCE Trier wraca do czasów DOGVILLE. Surowe ujęcia, surowa scenografia i minimalizm formy. Duch Dogmy unosi się nad tymi czterema godzinami filmu. Do udanych zaliczam kreację aktorską Stellana Skarsgarda i dwie fantastyczne, zabawne sceny: z Umą Thurman i scena seksu z dwoma murzynami.
Rozumiem poniekąd przesłanie jakie kryje się pod puchatą poduchą treści tego filmu. Dając nam kontrowersyjną postać Joe, zepsutej do szpiku kości dziewuchy, która nawet po latach nie potrafi pohamować swojej żądzy, Trier stawia kobietę na równi z mężczyzną. Ta konfrontacja ma nam uzmysłowić jaka była, jest i będzie rola kobiety i mężczyzny w społeczeństwie, na jakie ustępstwa od norm społecznych mogą sobie pozwolić. Na ile społeczeństwo przyzwala mężczyźnie, a na ile kobiecie od tych norm odstąpić. Wbrew pozorom treść tego filmu jest prosta jak budowa cepa i jeszcze prościej zostaje ona wyłuszczona pod koniec filmu. Trochę mam pretensji o to do Triera, bowiem takie odkrycie kart sugeruje z góry, że widz jest debilem, który nie potrafi wyciągnąć samodzielnie wniosków z tak oczywistej treści. I już byłam skłonna uznać drugą część za naprawdę godną uwagi, gdy Trier zakończeniem zrujnował całe wrażenie, jakby za pociągnięciem spłuczki spuścił w kanał cały czar.
Reasumując. Film konstrukcyjnie przypomina ŻYCIE ADELI. Pierwsza część nie zrobiła na mnie absolutnie żadnego wrażenia zarówno pod kątem fabuły, aktorstwa, jak i wizualnego odbioru. Druga część jest o wiele dojrzalsza. Zaczyna poruszać kwestie moralne, zaczyna rozliczać niedojrzałą, chorą i egoistyczną bohaterkę. I o ile nie potrafiłam się utożsamić z wybrykami Joe w pierwszej części, o tyle powoli zaczęłam ją rozumieć w drugiej. Oczywiście pewne kwestie dalej są niewybaczalne, a hipokryzja przelewa się nie tylko w ustach bohaterów, ale także w ich działaniach. Plus należy się jednak za radykalizm, jakim posłużył się Trier próbując podjąć ciężki temat roli współczesnej kobiety w społeczeństwie. Obraz jest wprawdzie mocno przerysowany, jednak z jednym muszę się zgodzić, o ile wyszłyśmy z cienia mężczyzn i możemy nosić spodnie, mamy prawa wyborcze i należny nam szacunek, o tyle obraz kobiety-matki-rodzicielki nadal jest święty i nieskalany. Nasze łono jest do tego by rodzić dzieci, a nie dawać nam przyjemność. Pisząc to, aż mną wstrząsnęło :-)
Moja ocena:
- część I - 5/10
- cześć II - 5/10 (byłoby 7, jednak zakończenie tego filmu jest żenująco słabe)
a mnie właśnie zdenerwowało to zrównanie choroby, jaką jest nimfomania, z bujnym życiem seksualnym kobiet. zgadzam się zupełnie, że to temat ważny, ale (jak pisałam też u siebie) spojrzenie von Triera może prowadzić do wniosku, że kobieta spełniająca się seksualnie od razu jest chora na nimfomanię... wydaje mi się, że gdyby nie zostało to powiedziane wprost, podobna refleksja i tak przyszłaby do głowy, a nie byłoby to takie beznadziejne uproszczenie problemu
OdpowiedzUsuń