Słyszałam wiele skrajnych opinii o nowym filmie Antona Corbijna. Od tych mocno krytycznych, do tych bardzo pochlebnych. Wydaje mi się, że właściwy odbiór tego filmu polega na naszych oczekiwaniach wobec kina szpiegowskiego, do którego predestynuje właśnie BARDZO POSZUKIWANY CZŁOWIEK. Jeśli bowiem ktoś szuka tutaj wybuchowej akcji z pościgami, torturami i strzelaniną, to rzeczywiście można się bardzo mocno zawieźć. Jednak Ci którzy lubią kino typu AMERYKANIN z 2010r., czy SZPIEG z 2011 wyjdą z seansu zadowoleni.
Corbijn podobnie, jak we wspomnianym wcześniej AMERYKANINIE odrzucił wizualną popisówę na rzecz psychodramy ze szpiegostwem w tle. Akcja toczy się w Hamburgu, gdzie obserwujemy pracę wywiadowczą jednostki odpowiedzialnej za infiltrację komórek terrorystycznych w Niemczech. Na czele tej grupy stoi Gunther. To typ antybohatera. Kompletnie nie wpasowuje się w wizerunek superszpiega. Wygląda jak człowiek zdeptany życiem. Lubi łyknąć sobie często. Pali jak ruska lokomotywa. A przez cały dzień z twarzy nie schodzi mu mina człowieka wypalonego, zniszczonego, zbitego niczym bezdomny pies. Gunther w świecie ostrym jak brzytwa, bezwzględnym i brutalnym wydaje się być ostoją racjonalizmu i humanitarnego podejścia do swych współpracowników. Rewelacyjne zakończenie filmu usprawiedliwia w pewien sposób jego zachowanie. To człowiek pełen ideałów i dobrych intencji, którego krok po kroku zniszczyła ludzka pazerność na sukces, ambicja i brak skrupułów. Gunther wydaje się być człowiekiem dla którego słowo znaczy więcej niż tony złota. Trudno mu więc odnaleźć się w świecie, w którym materializm jest bezkompromisowy.
BARDZO POSZUKIWANY CZŁOWIEK to film niezwykle kameralny. Obserwujemy pracę wywiadowczą od podszewki. Wchodzimy w rozterki bohaterów po dwóch stronach barykady. Ich wewnętrzne rozdarcie pomiędzy tym co słuszne, a tym co mniej słuszne. W ich życiu nie ma miejsca na aksjomaty. Nic tu nie jest czarne lub białe, dobre lub złe. Bohaterowie muszą wybierać między mniejszym złem, a własnym sumieniem. Jasne i czytelne zasady, idee, czy postanowienia rozmyły się w tej szarzyźnie. Przykryła je mgła, a decyzje podejmuje się po omacku.
Nic by tu nie było tak interesujące, gdyby nie bardzo dobra obsada. Głównie złożona z niemieckich aktorów. Pierwsze skrzypce oczywiście wiedzie P.S.Hoffman. Bardzo będzie mi go brakowało. Właśnie dzięki temu obrazowi uzmysłowiłam sobie, że jego strata jest również ogromną stratą dla kina. Rewelacyjnie oddana postać, wielowymiarowa, z wyeksponowaną głębią, targana emocjami, sumieniem i etyką zawodową. Postać, po której ideałach przejechał się drugi człowiek walcem drogowym i zmiażdżył nawet przebłysk dobrych intencji. Choćby dla niego warto ten film zobaczyć. Dla tej ostatniej sceny, w której zmęczony, oszukany i zdradzony wysiada z samochodu i kroczy w sobie tylko znanym kierunku. Wymowne!
Corbijn stworzył rzetelne i poprawne kino. Nie wyrywa z ławy. Nie powoduje szału umysłu i ciała. Nie wywołuje skrajnych emocji, ale ubiera kino szpiegowskie w nowe szaty. Może nie tak oryginalne, ale nadal niezwykle inspirujące i intrygujące.
Moja ocena: 7/10
Użyłaś właściwego słowa: "kameralny". Dla mnie filmy Corbijna wygrywają właśnie kameralnością, nienachalnością myśli i formy, którą reżyser oplata swoje filmy. Mam na koncie "Control" i, właśnie, wspomnianego "Amerykanina", a na "Bardzo..." ostrze sobie już zęby. Ocena "dobra", więc pewnie warto. Tylko tak Hoffmana żal... Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuń