Internauci zdążyli już przylepić etykietę na czoło głównemu bohaterowi szwedzkiej komedii STULATEK, KTÓRY WYSKOCZYŁ PRZEZ OKNO I ZNIKNĄŁ. Szwedzki Forrest Gump! Hmmm... czyżby ? O ile Forrest cierpiał na niedobór szarych komórek o tyle Allanowi Karlssonowi ich nie brakowało. Bohater tego filmu bardziej mi przypominał Franka Dolasa z JAK ROZPĘTAŁEM DRUGĄ WOJNĘ ŚWIATOWĄ. Poczciwy człowiek, który przypadkiem został wplątany w machinę wojenną i pogrążony w swej pasji do wybuchów i miłości do dynamitu całkowicie zatracił kontakt z rzeczywistością. Gdziekolwiek się pojawił siał zamęt, ale w jego poczciwości tkwiła prostota wynikająca z jego natury, a brak wykształcenia nadrabiał drobnym cwaniactwem i życiowym fartem. Był jak kot, z opałów wychodził cało i zawsze na dwóch nogach.
Felix Herngren stworzył niezwykle błyskotliwą komedię pomyłek. Prowadzi narrację z perspektywy głównego bohatera, który w ramach życiowych reminiscencji zaprasza nas w swój niezwykle barwny życiorys. Poznajemy zatem Allana Karlssona z dwóch perspektyw. Jako żwawego stulatka z posuniętą sklerozą, który bez przyczyny postanawia wyruszyć w świat. Jego nagłe postanowienie stanie się bodźcem dla powstania szeregu komicznych zdarzeń. Po drodze wpakuje się w kryminalne tarapaty, pozna kilkoro fajnych ludzi <tu na uwagę zasługuje "prawie magister od prawie wszystkiego">, z którymi nawiąże bliższe relacje i odżyje jako człowiek, nadając swemu życiu na nowo sens.
Druga perspektywa to Allan i jego życie. Poprzez swe wspomnienia przenosi nas w przeszłość. Poznajemy początki jego miłości do pirotechniki i niezwykłą karierę zawodową. Allan przy okazji okazał się ogromnie towarzyskim człowiekiem, a jego uwielbienie do lasek dynamitu przyniosło mu bajecznie kolorowe przeżycia. Zanim więc wylądował w domu spokojnej starości zdążył wpaść w objęcia generała Franco, tańczyć ze Stalinem kazaczoka, pomóc Oppenheimerowi w odpaleniu bomby atomowej, wysadzić w powietrze flotę radziecką i połowę hiszpańskich mostów, pracować jako podwójny szpieg, czy być współtwórcą obalenia berlińskiego muru.
Całe sedno tego filmu skupia się jednak wokół poszukiwań stulatka i jego przypadkowego wmieszania się w rabunek pieniędzy głupkowatym skinheadom o wdzięcznych ksywach Wiadro, Śruba i Szczupak. A to kolorowe towarzystwo ściga równie mało rozgarnięty policjant.
Ubawiłam się setnie. Płakałam ze śmiechu w momencie wysadzania wychodka, kolejnych mostów, czy pościgu tępych, jak zardzewiały kozik, skinheadów. Jest to jedna z lepszych komedii, jakie widziałam w tym roku. Aura tego filmu przypominała mi słynne perypetie członków Gangu Olsena. Dobre intencje zawsze kończą się lawiną kłopotów. Allan wyznaje bowiem prostą zasadę, którą wpoiła mu matka: zamiast myśleć, działaj. I takim oto sposobem los Allana potraktował niczym bumerang. Od przypadku do przypadku, bez większego planu i myśli o fatum Allan z rozbrajającą szczerością przemierzył swój bajecznie kolorowy żywot z nosem w chmurach. Gdy większość z nas w kącie siedzi i obmyśla plan na świetlaną przyszłość, Allan z pewnością w tym czasie zdążyłby wysadzić w powietrze 22 chińskie prowincje, podpisać pakt z diabłem i wystrzelić się kosmos.
Polecam!
Moja ocena: 8/10
Mnie jakoś ten film nie porwał, drażniła mnie sama fabuła, której de facto w filmie nie ma. Fakt, miło przechodziło się z jednej retrospektywy w drugą, ale kosztem istoty filmu, czyli poszukiwań stulatka i rabunku pieniędzy "głupkowatym skinheadom"... Jak dla mnie za mało fabuły w fabule, a śmiech? W moim przypadku przybrał formę nerwowego chichotu. Recenzowałem "Stulatka..." jakoś w wakacje, kiedy wchodził na afisz. No ale, oceniała go osoba, która w piątek wybiera się na "Zimowy sen" Ceylana, więc nie wiem po co to wszystko napisałem... ;-) Noo, widzę, że wkrótce przyjdzie Ci stoczyć "Ostatnią walkę" z wczesnym Bessonem...
OdpowiedzUsuńIntryguje mnie "Zimowy sen", ale na Ceylana do kina pójść nie zaryzykuję. Nie po Anatoli, która była dla mnie koszmarem nie do przejścia. Ale z tego co pamiętam, lubisz jego kino, więc ciekawa jestem Twojej opinii, zwłaszcza , że noty zbiera dobre.
UsuńCo "Stulatka"... każdy z nas ma inną wrażliwość na śmiech. Moja cały czas mnie zadziwia. Potrafię pękać ze śmiech na kolejnych częściach Anchormana, Four Lions, czy skandynawskich czarnych komediach. Może to kwestia chwili, a może fakt, że mało komedii oglądam. Who knows ?! ;-)
A Bessonem Ty mnie zaraziłeś więc wiesz ;-)....
Uwielbiam "Four Lions", często wracam do tego filmu - fragmentarycznie, ale jednak. Za każdym razem bawi tak samo... ;-). Dzięki za reckę. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńNo to pięknie, uwielbiam Four Lions. Dla mnie najlepsza komedia ostatniej dekady. Dialogi są wprost genialne i można je cytować bez końca, jak dialogi z Misia :-) Chyba sobie odświeżę, oczywiście wersję oryginalną, bo tylko czysta angielszczyzna oddaje absurd tego humoru. Pozdrawiam również i czekam na kolejne Twoje recki :-)
Usuń