A to sobie bracia Dardenne wybrali temat do nowego filmu ?!!! Gdyby to był Ken Loach zdziwienia by nie było. Kino społecznie zaangażowane ma bowiem wryte w genotyp. Ale bracia Dardenne ?!!!
Fabuła jest tak prosta, jak przysłowiowa budowa cepa. Niewielu bohaterów, niewiele się dzieje, obraz ma nieść tematyka i siła przekazu. Sandra w ciągu weekendu musi przekonać swoich współpracowników z fabryki, aby na jej korzyść zrzekli się premii w wysokości 1000 euro. W trakcie poniedziałkowego głosowania, pracownicy mają zdecydować, czy chcą pieniądze, czy pomóc Sandrze w utrzymaniu posady. Sandrę i jej męża można uznać za przeciętną rodzinę. Utrata przez nią pracy przysporzy jej masę kłopotów finansowych, ze spłatą hipoteki włącznie. Skąd my znamy te problemy, można rzec. Problem w tym, że Sandra swoją reputację nadwątliła chorobą, którą przeszła. Jej długa nieobecność w pracy z powodu depresji podbudowała tylko brak zaufania wśród pracowników i pracodawcy wobec jej możliwości kontynuacji pracy. Czy Sandrze uda się przekonać kolegów, by głosowali na jej korzyść, czy jednak straci pracę ? Dowiecie się tego po seansie.
Dardenne nie skonstruowali swoim filmem perpetum mobile. Nie stworzyli obrazu, który porywałby serca, jedynie lekko walą głową w mur, który już ktoś, kiedyś zbudował. Film nie jest pozbawiony klisz. Jest ich wręcz cała masa. Bohaterka o słabym zdrowiu, która musi przekonać kilkanaście osób, by na jej korzyść zrezygnowali z kasy. Bracia wzniecają ogień jeszcze bardziej wpisując bohaterów w klasę robotniczą. Grupę społeczną, która zmaga się nie tylko z niskimi płacami, ale i ciężką, fizyczną pracą. Wielu z nich żyje od wypłaty do wypłaty. Tak zbudowana charakterystyka postaci podkręca emocje, a jednocześnie sprawia, że historia staje się przewidywalna. Bohaterowie muszą dokonać wyboru pomiędzy pralką, lodówką, wykończeniem domu i dodatkowymi zajęciami w szkole dla swych dzieci, a losem kobiety i jej rodziny. Decyzja, którą mają podjąć wydaje się być niemożliwą. Jak bowiem można wybierać między taboretem, jeśli ma się kanapę, a szczęściem drugiego człowieka, czy miską zupy dla jego rodziny ? Wybór ten wydaje się być irracjonalny, ale z takimi wyborami większość z nas zmaga się na co dzień. Pieniądz stał się tutaj nie tylko towarem, ale determinantą, wagą na której szalach tkwi "być albo nie być".
Muszę przyznać, że mimo prostoty i klisz obraz mi się podobał. Bracia Dardenne potrafią w niezwykle lekki sposób opowiadać swoje historie. Są jasne i przejrzyste. Nikt z nas nie będzie miał problemu z wyciągnięciem wniosków. Jednocześnie owe historie zawierają w sobie głębię i prawdę o ludziach i czasach, w których żyjemy. Uchwycili brutalny realizm bardzo subtelnie choć intensywnie kontrastując ludzką pazerność, niezrozumiałą agresję ze zwykłą poczciwością, uczciwością wobec siebie i życzliwością wobec innych. Stawiają pytania: czy do życia potrzebny nam jest piąty telewizor, dom na który nas nie stać, czy jedenasta para butów ? Czy budowanie własnego szczęścia powinno polegać na jego rujnowaniu innym ? I jak pogodzić się z sumieniem, gdy jednak trzeba dokonać trudnego wyboru, a gdyby nie okoliczności losu, wybór byłby inny ?
DWA DNI, JEDNA NOC to obraz raczej pesymistyczny, budujący w naszych oczach wizerunek człowieka marnego i słabego, niezdolnego do poświęceń. Bracia Dardenne nie dokładają jednak kamieni do wora i ostatecznie dają nam nadzieję w ludzką uczciwość. Czasami dla spokoju ducha, warto poświęcić siebie i to co się kocha. Choćby po to, by na drugi dzień nie tylko spojrzeć sobie w twarz, ale w oczy drugiego człowieka.
Już na marginesie nadmienię, że Marion Cotillard genialnie oddała w tym filmie burzę myśli i emocji swojej bohaterki.
Moja ocena: 7/10
0 komentarze:
Prześlij komentarz
Jeśli nie chcesz obrażać to pisz, co ślina na język przyniesie :-))