Trzeba przyznać, że David Ayer w 2014 roku nie zasypia gruszek w popiele. Niedawno przecież oglądałam jego SABOTAŻ. Echo ledwo przycichło, a tymczasem raczy nas wojenną rozpierduchą w FURII. Szczerze mówiąc, odnoszę wrażenie, że te dwa filmy nakręciły dwie różne osoby. Na tle marnego SABOTAŻU FURIA wydaje się być arcydziełem. Czy nim zatem faktycznie jest?
Ayer opowiada historię piątki czołgistów w czasie marszu na Berlin w 1945 roku. Końcówka Drugiej Wojny Światowej, wojny totalnej, w której przeciwnik nie ma już nic do stracenia, a na tle tej podłej machiny zwykli ludzie, ich rozterki i wewnętrzne dramaty.
Wydawałoby się, że Ayer zapędzi się w epicki patos, czego szczerze się obawiałam. Amerykańska wielkość i mądrość. Bóg, którego mają na wyłączność i wszelkie ścierwo, które kąsa ich namaszczoną dłoń. Ku memu zdziwieniu obyło się bez wielkiego patosu w FURII, choć Ayer postarał się by obraz nie był go kompletnie pozbawiony. Zrównoważył jednak megalomanię skupiając się na dramacie jednostki.
Jak rodzi się bohater?, można zapytać. I odpowiedź jest niezwykle przewrotna. Nie chciałabym tutaj wgłębiać się w ten temat ze względu na spoilery. Ale sceną końcową Ayer postawił kropkę nad i. W moich oczach mocno cierpką.
Mimo przytłaczającej tematyki FURIĘ ogląda się niezwykle lekko. Podobały mi się zarysy postaci. Dylemat młodego narybku. Strach przed śmiercią, godność i honor. Zwłaszcza te ostatnie cechy niosą i budują bohaterów. W miejscu pozbawionym człowieczeństwa nie ma czasu na ideały. Miejsce ideałów jest w czasie pokoju, a wojna przesiąknięta jest przemocą. To ona połyka naiwność, niewinność, a moralnością karmi się jak wieloryb planktonem. W tym miejscu człowieczeństwo pozostawia się w kantynie. Jeśli chcesz przeżyć musisz być niemiłosierny. Mimo przepływu wielkiego braterstwa, heroizmu i odwagi, ten wyzbyty humanizm tli się wątle w bohaterach. Jednak w ich oczach to słabość, a słabość to śmierć.
Obraz jest mocno naznaczony wątkami religijnymi. Po raz kolejny kołacze się wyświechtane już pytanie, po której stronie stoi bóg? Kogo i za co przyjdzie mu rozliczać? W tym przypadku trzeba nadmienić, że FURIA nie jest pozbawiona mankamentów. Choć Ayer idzie własną drogą, nie ogląda się na Spielbergowskie i Scottowskie eposy, nie wnosi również nic nowego. To co jednych może kłóć w oczy a innych fascynować, to z pewnością nadmuchany naturalizm. Brutalność wojny jest tu mocno wyeksponowana. Czy jednak ona ma nam zastąpić oryginalność kina? Zdecydowanie nie. Ayer nie buduje i nie kreuje, stosuje te same utarte schematy, które niestety mocno zaniżają odbiór. Już w połowie filmu dostrzegłam, kto przeżyje tę całą zawieruchę. A niektóre dialogi i sceny są tak skonstruowane, że nie trudno przewidzieć, kto w kolejce do noszy stoi następny. Ayer jednak dobrał sobie tak zajebistą ekipę aktorską, zarówno na pierwszym, co i w drugim planie, że nawet mdłe opowieści o dupie Maryni wchodzą bez mydła. Genialna wprost piątka aktorów z czołgu Furia, a drugi plan dotrzymuje im kroku.
Reasumując. FURIA to mocne kino, które mimo ciężkiej problematyki lekko się ogląda. Rewelacyjne kreacje aktorskie, fajnie poprowadzona akcja i sceny batalistyczne. Jednak to nadal kino rzemieślnicze. Absolutnie poprawne w formie, od początku do końca, ale pozbawione tzw.iskry bożej. Czynnika, który wyróżniłby go na tle podobnych tytułów i wyniósł na piedestał historii kina.
Moja ocena: 7/10
Lekko się ogląda? Nie spodziewałam się. No cóż i tak obejrzę, dobrze, że chociaż patosu uniknęli.
OdpowiedzUsuńMnie osobiście seans minął jak z bicza trzasł. Nie lubię filmów wojennych zbytnio, jednak Ayer świetnie zajął mnie opowiadaną przez siebie historią.
UsuńPlanuję go obejrzeć, może do kina się nie wybiorę, aczkolwiek na pewno się z nim zapoznam :)
OdpowiedzUsuńPolecam ten film..... Myślę, że jest to jedna z lepszych propozycji 8/10 Polecam
OdpowiedzUsuń