Co mnie naszło, by sięgnąć po HERKULESA? Nie mam pojęcia. W każdych innych okolicznościach raczej bym sobie ten seans odpuściła, no ale... kobiecej logiki i kobieta czasem nie pojmie. Wracając do punktu wyjścia. Nie jestem fanką filmów Bretta Ratnera, choć w swej dość pokaźnej filmowej przeszłości udało mu się stworzyć kilka zacnych obrazów. To reżyser głównie kina akcji, jednak od pewnego czasu jakoś mu ono nie wychodzi za dobrze.
Muszę przyznać, że HERKULES w swej miałkiej złożoności mnie zaskoczył. Wydawać by się mogło, że będzie to kolejny seans-bryk dla amerykańskiej gimbazy, który wyłuszczy średnio rozgarniętej gawiedzi kim był Herkules i na czym polegało jego 12 prac, przedstawiając tym samym mitologię grecką w pigułce. Autorzy scenariusza zmienili jednak schemat. Zamiast iść utartą drogą filmowych streszczeń kompletnie odwrócili postać Herkulesa - półboga nadając mu iście ludzkiego charakteru. Filmowy Herkules to 100-stu procentowy homo sapiens, z całą paletą ludzkich ułomności, jedyne co wyróżnia go na tle licznej tłuszczy to pokaźnych rozmiarów biceps i rozrośnięty kark. Cóż... można go lubić, można nim gardzić. W zobrazowanej przez Ratnera historii i głównie za sprawą fajnej kreacji The Rocka, polubiłam Herkulesa. Aczkolwiek, nie zmienia to faktu, że to nadal jest miałkie kino z fajnymi obrazkami, z rewelacyjną obsadą, zwłaszcza brytyjskiej szkoły aktorskiej (Ian McShane, John Hurt, Rufus Sewell, Joseph Fiennes, Peter Mullan). Jedynym mankamentem tak świetnie dobranych aktorów stała się mało wymagająca rola niemowy o zwierzęcym zachowaniu, w którego wcielił się wybitny aktor skandynawski Aksel Hennie.
Choć film pobieżnie przedstawił problem manipulacji i łatwowierności ludzi, HERKULES należy to kina rozrywkowego i tego należy od niego oczekiwać. Ma przynosić radość, pobudzać fantazję, cieszyć oko i generalnie być łatwo strawną pożywką dla mas. W takie kryteria film Ratnera wpasowuje się idealnie. Problem tkwi w widzu. To my poszukujemy albo kina ambitnego, które rozprostuje nasze zwoje, albo chcemy wyłączyć szare komórki i dać się ponieść mało inteligentnej zabawie. HERKULES w pełni wkomponował się w ten drugi miernik. Jeśli wyłączymy szare komórki, damy się ponieść wyłącznie zmysłom wzroku i słuchu okaże się, że nie jak to wcale taki zły film. Fajnie się go ogląda, ciekawie uknutą intrygę również posiada i kilka przyjemnie rozweselających scen tudzież. Niestety ja należę do grupy widzów, którzy szukają w kinie czegoś więcej, niż prostej młócki, więc i ocena będzie adekwatna. Jeśli jednak, ktoś poszukuje kina relaksująco-odmóżdżającego to HERKULES jest właściwą propozycją.
Moja ocena: 5/10
Mimo wszystko jak na "młóckę" to było nieźle. Ma swój urok i zachowuje przyzwoitość wobec widza, nie próbując go ogłupić, co ostatnio zbyt częste(vide: Herkules Harlina). Ba, dokonał u mnie wręcz starożytnego katharsis, oczyszczając umysł przed snem :) Dobrze wypełnia wolny czas, kiedy nie ma się ochoty oglądać czegoś ambitnego.
OdpowiedzUsuńObejrzę, bo jako dzieciak uwielbiałam serial o Herkulesie i cóż... sentyment :)
OdpowiedzUsuń