Większość reżysera Cary Fukanagę kojarzyć będzie z serialu DETEKTYW. Po drodze zdążył zrobić jeszcze kilka pełnometrażowych filmów, które dość różnie mu wyszły. O ile JANE EYRE nie zrobiła na mnie wrażenia, wręcz mocno rozczarowała, o tyle historia o podróży bohaterów z Ameryki Łacińskiej do USA w SIN NOMBRE pozytywnie zaskoczyła.
Tym razem Fukanaga przenosi się do Afryki. Młodziutki Agu zostaje wciągnięty do samozwańczej armii, która ma walczyć o niepodległość. Reżyser nie ujawnił nam miejsca ogarniętego wojną. To co obserwujemy to państwo w trakcie działań wojennych, walcząca armia, która werbuje w swe szeregi dzieci. Będziemy świadkami rzezi, morderstw, gwałtów jakich będą dokonywać niezależnie, czy będzie to wroga armia, czy cywile. Dzieci, czy dorośli w tym filmie stanowią jedno, kategoryczne zło, dla którego trudno znaleźć wytłumaczenie.
Historię Agu, chłopca siłą zaciągniętego do rebelianckiej armii można uznać za wstrząsającą. Chłopiec był świadkiem śmierci swojego ojca i brata, po czym zmuszony do zabijania ludzi w imię zemsty. Agu przeszedł istną gehennę. Pranie mózgu, manipulacje i kłamstwo, narkotyki czy wykorzystywanie seksualne to tylko namiastka. Chłopiec wbrew swym przekonaniom zmuszony zostaje do zabijania. Zostaje maszyną wojenną, której zadaniem jest pomścić śmierć swego ojca. Z drugiej zaś strony, jest to wycieczka w świat dorosłych, z której nie ma już powrotu.
BEASTS OF NATION ogląda się ciężko. Głównie za sprawą ponad dwugodzinnego trwania filmu. Moim zdaniem, film jest za długi i skrócenie go o 40 minut dodałoby wigoru. To co mnie zaskoczyło, to również dość słaby poziom emocji. Historia opowiedziana przez Fukanagę aspiruje do rangi wstrząsającej. Na mnie natomiast nie zrobiła wielkiego wrażenia i nie wywołała silnych emocji. Może właśnie poprzez dłużyzny, które skutecznie wytrącały mnie z uwagi. W każdym razie mimo ciężkiej tematyki, film mnie nie zachwycił i z pewnością zapomnę o nim po tygodniu. Trzeba jednak przyznać, że Idris Elba wykonał wielką robotę i to jedyna perełka w tym filmie, która od początku do końca robi wrażenie.
Moja ocena: 6/10
I właśnie takie filmy powinny powstawać częściej, bo to są poważne problemy świata. Piszesz, że nie wstrząsnął, no i wielka szkoda, bo w takim razie przejdzie bez echa nie spełniając swojego zadania :/
OdpowiedzUsuńPrawda! Powinny! Jednak za błędy obwiniam reżysera. To że ma się medialne nazwisko nie zwalnia z obowiązku i ciężaru, jaki niesie ze sobą zawód reżysera. Umiejętność opowiadania nie wiąże się z 5-cio godzinnym wywodem. Trzeba widza tak zachęcić, by przykuł swoją uwagę i pozostał uważny do końca. Tutaj tego zabrakło. A dla odmiany, taki bardzo niszowy belgijski film o konflikcie w Ruandzie [DZIEŃ W KTÓRYM BÓG ODSZEDŁ] do dzisiaj pamiętam. Czyli nie wielkość reżysera czyni film dobrym, a umiejętność przekazu ;)
OdpowiedzUsuń