OSTATNI Z WIELKICH to ekranizacja niedokończonej powieści F.Scotta Fitzgeralda, a także ostatni film wielkiego amerykańskiego reżysera Elia Kazana, znanego chociażby z obrazów TRAMWAJ ZWANY POŻĄDANIEM, NA WSCHÓD OD EDENU, czy TWARZ W TŁUMIE. Kazan do swego ostatniego obrazu zatrudnił samą śmietankę amerykańskich aktorów. Obsada, jak i nazwisko Fitzgeralda powinny być wystarczają podstawą do sukcesu. Nic bardziej mylnego. OSTATNI Z WIELKICH to z pewnością ostatni z filmów Kazana, jednak absolutnie niezasługujący na miejsce w gronie jego wielkich produkcji.
Przenosimy się zatem do samego środka wielkiego, amerykańskiego kryzysu i obserwujemy uczuciowe rozterki oraz zawodowe zmagania wielkiego hollywoodzkiego producenta filmowego Monroe Stahra [sic!]. Monroe to gwiazda wytwórni filmowej. Błyskotliwy, umiejący poradzić sobie w każdej sytuacji. Stahr rozbroi każdy konflikt. Obłaskawi kapryszącą aktorkę, podbuduje emocjonalnie wypalonego aktora, zmotywuje leniwych scenarzystów, a przede wszystkim z każdego gniota zrobi dzieło sztuki. Stahr jest nie tylko skarbem wytwórni filmowej, jest również jej kołem napędowym, a przynajmniej takie mniemanie ma o sobie sam bohater.
Stahra poznajemy u szczytu swojej chwały. O ile życie zawodowe układa mu się wręcz perfekcyjnie, o tyle prywatne jest kupą gruzu. Samotny facet, który stracił swoją ukochaną, a ból leczy w pracoholizmie. Kiedy Stahr poznaje piękną Kathleen wydaje się, że w końcu osiągnie życiową równowagę. Sukces w pracy, kochająca kobieta u boku. Niestety oczekiwania nie zawsze idą w parze z rzeczywistością. Miłość Stahra do Kathleen okaże się początkiem jego wielkiego końca.
Stahr do złudzenia przypomina postać Gatsby'ego. Nie czytałam powieści Fitzgeralda i trudno mi zweryfikować, czy jest to zamierzenie autora, czy też manewr reżyserski. Film niestety nie układa się tak dobrze, jak można się spodziewać. Wdzierająca się monotonia w ten ponad dwugodzinny film męczy. Kazan nie tylko nie wykorzystał potencjału scenariusza, ale położył go na łopatki. Postać Stahra w wykonaniu De Niro jest nijaka. Nie ma w nim nic z geniuszu i wielkości, wybija się z niego przeciętność, co tak widoczne jest w starciu z genialnym Jackiem Nicholsonem. Myślę, że kolosalnym błędem było skupienie ciężaru opowieści na miłostkach, zamiast na zgniłym, roszczeniowym i przesączonym kumoterstwem światkiem filmowym. Gdyby Kazan pociągnął temat zmagań Stahra z pracodawcami, jątrzącymi scenarzystami, czy rozkapryszonymi aktorami mogłoby powstać z tego dzieło z przesłaniem na miarę TWARZY W TŁUMIE. A tak dostaliśmy marną kopię WIELKIEGO GATSBY.
Moja ocena: 6/10 [głównie za cudowne kreacje Nicholsona, Curtisa i bardzo dobrą Theresę Russell]
0 komentarze:
Prześlij komentarz
Jeśli nie chcesz obrażać to pisz, co ślina na język przyniesie :-))