Aż mi dziwnie, bo muszę pogodzić się z faktem, że remake islandzkiego REYKJAVIK-ROTTERDAM jest lepszy od oryginału. Nie wiem, czy to za sprawą Kormakur'a, który w pierwowzorze grał główną rolę, czy za sprawą świetnej obsady aktorskiej, czy po prostu zamiany z islandzkiego "ponuryzmu" na amerykański "idealizm".
Postać grana przez Wahlberg'a była na tyle pozytywna, że już od samego początku czułam, że temu kolesiowi musi się udać. Sukces wymalowany na czole ;-) O dziwo, ten amerykański optymizm nawet nie razi. Jest wartka akcja i trudno się zastanawiać nad bohaterem, skoro wszędzie jest go pełno i dużo się dzieje.
Nie warto się również zastanawiać nad scenariuszem. Czy fabuła jest naiwna, naciągana, mało realna? Nie ma sensu. Na ten film wystarczy patrzeć i dać się porwać akcji. A na całą resztę przymknąć oko i zdecydowanie lepiej się będzie całość odbierać.
Reżyser miał szansę współpracować ze świetnymi aktorami. Jakże się ucieszyłam na widok Davida O'Hara. Szkoda, że jego udział był epizodyczny. Mimo to, w każdej scenie, w której brał udział jego postać była elektryzująca. Oczywiście świetnie obsadzono Ribisi, czy Fostera. Ci kolesie są tak charakterystyczni, że nie nadają się do innych ról poza psycholami. Ribisi rozwalił mnie swoją postacią w THE RUM DIARY. A Foster'a nie mogę się doczekać w roli mojego ulubionego pedała William'a Burroughs'a :-)))
A tak z zupełnie innej beczki. Rzeczywiście coś jest w obrazach ekspresjonizmu abstrakcyjnego skoro traktuje się je jak szmaty :-)))
Moja ocena: 7/10