Bałam się swojej reakcji po obejrzeniu filmu jeszcze zanim do niego przystąpiłam. Mam alergię na kino mesjanistyczne. Czuję się tą częścią polskiego społeczeństwa, która jest zaszczuta od dzieciństwa konradyzmem i gloryfikacją uciemiężenia narodu. Mówiąc krótko mam już dość nękania mnie przeszłością hitlerowską i nagonką antysemicką. Amen :-))
Niewiele się zmieniło w tym temacie po seansie. Nadal mam przyciężkie powieki i obolały mózg, bo ileż można. Nie pomogły porównania do PIANISTY, czy LISTY SCHINDLERA. To średni film, który powiela schematy z obu wspomnianych powyżej.
Nie pomógł klaustrofobiczny i mroczny klimat kanałów. Nie pomogły wstawki z okrutnej codzienności życia getta. Czytałam dzisiaj wywiad z Antoniak (CODE BLUE) i coś w tym jest, gdy zbyt bezpośrednio kadruje się okrucieństwo, człowiek obojętnieje. Taki nadmiar scen bezpośrednio oddziałujących na zmysły po pół godzinie przestał robić wrażenie. To wszystko już było, to wszystko już widzieliśmy. Nawet sugerujące brak intymności sceny seksu wywołały we mnie osobliwe przygnębienie - czy to było konieczne ? czy nie można było inaczej ? po kiego grzyba ? i w ogóle what a fuck ? Te ujęcia były jak przemarsz słoni przez jadalnię. Może zamiast nadawać scenom taką dosłowność, lepiej skłonić się ku alegoriom. W tym kierunku poszedł Kieślowski i osiągnął doskonały efekt.
Dziwię się, bo po tym seansie mam pustkę w głowie. Niewiele do powiedzenia. A teoretycznie powinno się mieć słowotok. Toć to nominacja oscarowa, produkt eksportowy, duma kultury polskiej :-). A tu klops, bo najwyraźniej niewiele z tego zostanie w mej pamięci. Co też skłania mnie do jedynej słusznej koncepcji...to średni film, który można obejrzeć, wzruszyć ramionami, otrzepać kurz i iść dalej.
Przykre...
Moja ocena: 6/10